wtorek, 12 kwietnia 2011

Czy lubisz Borsuki?

Uwaga, jeśli na tytułowe pytanie bez wahania odpowiadasz "TAK", masz niepowtarzalną okazję poprzeć konkretnym uczynkiem twe przekonania i uczucia :) Otóż już za kilka tygodni do Polski przyjeżdża Katie Melua po to, by dla nas zaśpiewać. Ale... "nie wiemy, czy Cię to wzruszy, my nie mamy na to funduszy"...

I tu otwiera się szansa dla Ciebie na BARDZO dobry uczynek umotywowany sympatią do nas: tak, możesz kupić nam bilety (ewentualnie zorganizować zbiórkę na ten szczytny cel)!!

Daj chłopakom szansę, by mnie usłyszeli!

Wszyscy ofiarodawcy otrzymają zaszczytne miejsce wśród obywateli Stanów Zjednoczonych Borsuczej. Jeśli się nam powiedzie, zapraszamy również na wspólne odsłuchanie najnowszej płyty Katie, tuż po koncercie!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Przebudzenie

Czasem wspominam sobie, jak to było kiedyś, kilka czy nawet kilkanaście lat temu, ile się zmieniło we mnie i wokół mnie.. Sporo tego, dlatego czasem trzeba wybrać sobie jakiś konkret i spróbować pokrótce przemyśleć. Jedną z większych zmian we mnie pomiędzy dzieciństwem i młodością a aktualnym raczkowaniem w dorosłość jest mój stosunek do ... snu. W przedszkolu nie cierpiałem leżakowania, często spędzałem je w kącie za rozrabianie :) wieczorami nie szło mnie uśpić, nie potrafiłem pójść spać przed starszym rodzeństwem, czyli nie rzadko już jako 7-8 latek kładłem się niedługo przed północą. Nie lubiłem spać, nie potrzebowałem tego. Wolałem czytać, oglądać filmy z bratem i siostrą na starym, czarno białym telewizorku z radiową anteną ;) i robić wszelkie inne ciekawsze w młodym życiu rzeczy. Tylko raz na krótko zyskałem motywację do docenienia snu, kiedy mama wytłumaczyła mi, że im wcześniej będę się kładł, tym szybciej urosnę, bo wtedy produkuje się najwięcej hormonu wzrostu (a że długo byłem raczej niziutki, na kilka tygodni podziałało). Posłusznie zasypiałem o 22. Ale gdy po miesiącu zarządziłem komisyjne mierzenia dla weryfikacji efektów kuracji senno-wzrostowej i żadnej zmiany nie zarejestrowałem, wróciłem do trybu życia nocno-dziennego marka. Wystarczało mi 5-6 godzin snu na dobę. Sytuacja zaczęła się zmieniać w klasie maturalnej. Poziom energii życiowej mi co nieco spadł. Ucząc się do matury doświadczyłem, że po 23 jestem w stanie tylko rozwiązywać zadania z matematyki (co do dziś traktuję raczej jako przyjemność niż męczący obowiązek), nic innego mi zbytnio do głowy nie wchodziło, a nad np. historią usypiałem po 5 stronach. Zacząłem też częściej uczyć się rano (najlepszą porą na pisanie wypracowań na polski była 5 rano, kiedy rodzice spali, bo w ciągu dnia wykazywali nad-troskliwość od kiedy zostało im ostatnie i już tylko jedno dziecko w domu; zostać "jedynakiem" w wieku 17 lat po tylu latach swobody i podzielonej na innych uwagi - niełatwe doświadczenie). Tak czy owak, zaobserwowałem, że zacząłem spać więcej niż znajomi z klasy, którzy ciągle po nocach zakuwali do matury. Moją główną taktyką uczenia stało się wysypianie i dbanie o ogólną, codzienną radość życia, i dystans do powagi egzaminu dojrzałości. Opłaciło się, strategia zadziałała wyśmienicie :) Trafiłem do Krakowa na psychologię i filozofię. Pracy było całkiem sporo, ale więzi społecznych jeszcze niewiele, więc zarwane nocki należały do rzadkości. Doceniłem też wartość drzemek w ciągu dnia, co ułatwiał klucz do mieszkania siostry przy Alejach Krasińsksiego (w pobliżu obu instytutów) - do dziś Ania śmieje się, że ona płaciła rachunki, a ja "mieszkałem" :) W trakcie pierwszej sesji - spałem jak zwykle...
Co nieco przyśpieszając opowieść, zauważyłem, że moja dobowa potrzeba snu wzrosła do 8 godzin. I nie miałbym z tym większych problemów, na drugim zrezygnowałem z psychologii, więc ilość wolnego czasu prawie wzrosła. Ale... Trafiłem do Beczki.. W szybkim czasie wzrosła ilość więzi społecznych :) i pojawiły się zarwane nocki, wyjścia, wyjazdy, spotkania.. na których sen nie należał do szczególnie cenionych wartości. Stałem się człowiekiem permanentnie zaspanym, pełnym energii raczej okazjonalnie. Mocne herbaty i kawy na nic. Jeśli nie było 7 godzin spania, dzień zapowiadał (i zapowiada) się jako walka z opadającymi powiekami. A że coraz trudniej było mi regularnie przesypiać nocą wymaganą "dawkę" (zwłaszcza od kiedy moim współlokatorem został Karol W.), rozwinąłem tradycję dziennego kimania ku zgorszeniu zawsze pełnego sił i energii Karola. Koniec końców zyskałem opinię śpiocha przesypiającego 6 godzin dziennie (nie licząc snu w nocy).
Nie ukrywam, że spać lubię. Jednym z moich ulubionych sprzętów domowych jest poduszka :) potrafię zasnąć niemal o każdej porze i w wielu warunkach. Ale nigdy nie przespałem całego wykładu (nawet połowy, raz zdarzyło mi się "wyłączyć" na 20 minut) czy nie zasnąłem na ćwiczeniach. Nie wiem, dlaczego aż tak się w tej kwestii od dzieciństwa zmieniłem, ale przyjąłem to jako fakt, zaakceptowałem i nauczyłem się sobie radzić. Nie każdy to akceptuje, nie każdy rozumie - no cóż, tak bywa (jak mawia moja 4-letnia bratanica). Jestem śpiochem, ale nie oznacza to, że nie czuwam. Na ile tylko potrafię od dawna staram się żyć maksymalnie świadomie, obserwować siebie i rzeczywistość wokół mnie, podchodzić do siebie (i innych) ze zdrowym dystansem, świadomie dokonywać wyborów bądź godzić się na pewne uświadomione "stany", zwracać uwagę na moje schematy myślenia, działania itd. Popełniam błędy (całkiem sporo błędów), ale to ja je popełniam, nie popełniają się same. Nie chodzi o to, ile kto śpi, ale o to, czy czasem nie "przesypia" swojego życia pozwalając, by jakoś się samo toczyło. Z czegoś takiego zdecydowanie trzeba się przebudzić. W końcu "Bóg radzi sobie sobie z naszymi błędami, ale nie może nic zrobić z decyzjami nie podjętymi".

Najbardziej zaspany z Borsuków