Owe różowe okulary są szczególnie groźne i niebezpieczne, jeśli używamy ich do patrzenia na skomplikowane sprawy relacji damsko – męskich. Najkrócej mówiąc, osoba z idyllicznymi okularkami na oczętach wyczekuje na księżniczkę lub księcia z bajki, tego jednego, jedynego, wyśnionego, wymarzonego, wyczarowanego i oczarowującego, tą jedyną, przeuroczą, przecudną, anielską, zadziwiającą i podziwianą.
Cóż to będzie za facet! Istny książę. Osobnik taki, jak na księcia przystało, winien zjawić się na pięknym, białym rumaku, odziany w srebrzystą zbroję, odbijającą słońce. W jego ręku powiewa chorągiew, najlepiej z wyhaftowanym własnoręcznie portretem swej oblubienicy. Wpatruje się w nią godzinami swoim cukierkowym wzrokiem wokalisty OneRepublic, jego wzorem czaruje ją romantycznymi tekstami i piękną grą na gitarze. Gdy tylko w pobliżu zamku księżniczki zjawia się pożerający dziewice smok, natychmiast wyrusza, odrąbuje jego siedem paskudnych łbów, po czym składa swój oręż u stóp pani swego serca. Książę nie chodzi z kolegami po knajpach, nie ogląda pojedynków Barcelony z Milanem, racząc się przy tym piwem i czipsami. Nie używa wulgaryzmów, nie pije ni kropli alkoholu, goli się codziennie, nie ma chabaziów na klacie. Jak wraca z pracy, już siodłając wierzchowca (w warunkach późnej nowoczesności: odpalając brykę) dzwoni z informacją, o której przybędzie do domu. Jeśli król (szef) wzywa go na drugą zmianę, przynosi do łóżka księżniczce śniadanie własnej roboty, nie dość że całkiem jadalne, to jeszcze nie przypalone. Nie ulega wątpliwości – książę został importowany prosto z nieba, związek z nim to życie w prawdziwym raju.
Księżniczka. Można by bez przerwy opowiadać o jej anielskim wdzięku. Ona nie chodzi, ona płynie w powietrzu na obłoku perfum. Naturalne ciepło i troskliwość wręcz z niej emanują. Z myślą o swoim księciu wysłała teściową, jeśli nie na wycieczkę krajoznawczą na Plutona, to przynajmniej na drugi koniec Europy. Naturalność, spokój, zrozumienie, wspaniałe serce, pełnia kobiecości to tylko niektóre z uroków jej wspaniałej duszy, otulonej ciałem Afrodyty. To prawdziwy anioł w ludzkim wcieleniu.
Z czasem jednak okazuje się, że książę element po elemencie traci swoją lśniącą zbroję i oręż. Terminem „moja perełka” określa butelkę piwa. Skonsumowawszy przyrządzony przez księżniczkę obiad, zamiast podziękować, beka bezczelnie. Granice swojego rewiru w zamku znaczy rozrzuconymi elementami bielizny nie pierwszej świeżości. Sportem jest dla niego wyłożenie nóg na fotel przed telewizorem. Zamiast walki ze smokiem, preferuje wydzieranie się na swoją księżniczkę i sprowadzanie jej na dno psychicznego rowu mariańskiego, żeby czasem nie poczuła się ważna czy wyjątkowa. Zredukował ją do roli kuchenko-zlewozmywarki, a zamiast jej piękna, woli kontemplować wątpliwe wdzięki panienek z teledysków Benassiego. Nie pisze już romantycznych piosenek, a zaczął preferować muzykę (?) techno, którą z pomocą okazałych kolumn zakupionych dzięki pieniążkom księżniczki, katuje nieszczęsną fundatorkę. Cóż zatem się stało z naszym księciem? Dlaczego już nie jest taki cudowny? Czy może nigdy taki nie był?
Książę zszedł na psy, pozostała jeszcze księżniczka. Ale i ona może stracić swój powab. Od pewnego czasu nie mówi o swoim księciu inaczej jako o pantoflarzu, ofermie, nieudaczniku. Jedyny dar dla niego, na jaki było ją stać, to najnowszy singiel Tomasza Karolaka, bo przecież ci ciepło-kluchowcy są tacy podobni. Stała się sztywna i zimna. Chodzić z nią za rękę to jak chodzić z drabiną, a rozmawiać z nią - to jak mówić do lodówki. Ciągle zgłasza swoje pretensje do wszystkiego. Księżniczka zamieniła się w inną bajkową postać, niestety, padło na Babę – Jagę.
Nie muszę oczywiście tłumaczyć, że cały powyższy wywód odmalowałem grubym pędzlem ironii i jest w nim sporo przesady. Bynajmniej nie jest to też zachęta do folgowania swoim słabościom i uznania przytoczonych wyżej związkowych i osobowościowych odchyłów za zgodne z normą. Chciałem tylko pokazać, że osoba oczekująca z wytęsknieniem na księcia lub księżniczkę z bajki może doczekać się tylko jednego: rozczarowania. Może pozostać całkowicie sama, ponieważ będzie odrzucać kolejnych potencjalnych kandydatów. Patrzy tylko na ich wady, które w jej oczach przesłaniają zalety. Czeka, aż zjawi się wyśniony ideał. A że taki nie istnieje, zniechęcona, zaczyna potem narzekać, że wszyscy faceci to świnie lub łajzy, lub że wszystkie kobiety to zimne sztywniaczki, lecące tylko na wypasione fury i kasę. Albo przyjmie inny sposób – będzie kończyć nieodwołalnie ledwo co zbudowane związki, skoro tylko pojawią się pierwsze ryski na ich nieskazitelnych fasadach. I jedna, i druga taktyka będzie skutkować wyłącznie samotnością, wypaleniem i pustką.
Stanąwszy w tym punkcie, trzeba wytłumaczyć najważniejszą sprawę. Truizmem będzie stwierdzenie, że budując związki, powinniśmy mieć na celu tylko jedno: miłość. A cel ten zakłada, że wszystkie relacje będziemy budować na prawdzie. Tej prawdzie, która sprawia, że przestaje się żyć marzeniami, a przyjmuje się i akceptuje bezwarunkowo zarówno siebie, jak i kochaną osobę taką, jaką jest naprawdę. Nie jesteśmy ideałami, nie sądzę też, że nimi zostaniemy. I wcale nie jest to zachęta do zaprzestania pracy nad sobą. Wręcz przeciwnie – im bardziej się kocha, tym więcej od siebie się wymaga. Dopiero po otrząśnięciu się z przesłodzonych marzeń o sielankowym życiu w krainie tapety z Windowsa, można skupić się na tym, co najważniejsze – niezależności, szczerości, uczciwości, zrozumieniu, byciu oparciem i koncentracji nie na sobie i swoich wyobrażeniach, a na kochanej osobie. Bez tego nie ma szans na budowę prawdziwej miłości, a bez miłości życie tonie w mrocznych oparach bajkowego surrealizmu.