czwartek, 23 grudnia 2010

Dumanie przed-Świąteczne

Niebawem Święta! Z tego względu chciałem pozdrowić i złożyć życzenia w imieniu wszystkich konsulów BEK-u. Aby te Święta były czasem nadejścia Pana. Aby zniszczyły ciepełko (o którym zaraz więcej) domowe i "święty" spokój, doprowadzając do nawrócenia Waszych Rodzin. Aby Jezus przyszedł z prawdziwą gwałtownością. Tego życzymy.

Czemu czepiam się ciepełka? Cóż, Święta we współczesnej kulturze kojarzone są - moim zdaniem - z dążeniem do spokoju, "radości" i odpoczynku - z "ciepełkiem" i "termofilią". A Święta nie są od tego, nie są od prezentów i przyjemności. To znaczy trochę też. Ale, jak wiadomo, dziś wszyscy, szczególnie dzieci, kojarzą Święta z czasem relaksu, rodziny i wyspania się. Kojarzą je z piecem po prostu - to takie Święta Piecowe. A my jesteśmy jak koty, które się tam chowają, aby nie patrzeć na swojego Pana, który w brudzie i smrodzie rodzi się w stajni. Po co jednak na niego patrzeć, skoro wydaje się taki nieprzyjemny? A w kościele jest zimno? W ogóle, to te Święta to przecież z pogaństwa się wywodzą, po co świętować cokolwiek? No dobra, tradycja tradycją, karpia trzeba ubić. Ale nie zachowujmy się jak rurkoczułkowce!



Z Borsukami życzymy Wam wyzbycia się termofilii. Wyzbycia się chęci odpoczynku, wyspania, łakomstwa itp. I prosimy o modlitwę za nas - Borsuki poza swoją norą mogą nie być całkowicie bezpieczne.

niedziela, 19 grudnia 2010

O Janie, Józefie i jajecznicy.


Post pojankowy, wielbieniowo-podsumowujący.

Trzy dni, trzy osoby, z Trzema Osobami, trzech Ojców, średnio trzy godziny snu dziennie, trzy posiłki w ciągu dnia i tyleż talerzy na stole po powrocie. Trzy to dobra liczba jak mawiają Niektórzy ;). Kiedy piszę tego posta, towarzyszy mi już nastrój nocny, jeżeli wiecie o co mi chodzi (a jeśli nie wiecie, to najważniejsze elementy składowe tej specyficznej atmosfery to: lekko przyciemnione światło, powoli ogarniająca człowieka senność[tutaj znany Wam już dobrze Ziąb i jego kolega Mróz wyjątkowo okazują się pożyteczne] i głęboki spokój). Może więc być lekko nieskładnie i zawile, ale wybaczcie - do napisania jest wiele, a ciężko to "wiele" ubrać w słowa.
Myśl o rekolekcyjnym wyjeździe jankowym (dominikańska grupa wielbieniowa, jakkolwiek to brzmi) zawsze budzi we mnie jakiś wewnętrzny opór. Co jednocześnie jest najlepszym przykładem tego, że czasem warto iść pod tzw. prąd, bo zawsze wracam z takiego wyjazdu hm...usatysfakcjonowany, chociaż oczywiście nie o satysfakcję tu chodzi. Tym razem pojechaliśmy całą Borsuczą Ekipą Krakowską(zwaną dalej BEK) do Zakrzowa, zrobić coś z naszym, wybaczcie Panowie, mocno zafajdanym życiem. *Dygresja, dla tych którzy nie byli: Zakrzów to zupełnie wyrwane z rzeczywistości miejsce. Położone w górach, w lesie, na uboczu (nawet jak na standardy górskie), a zimą szczególnie urokliwe. Idealne na rekolekcje, wyciszenie i nieustannie, przynajmniej we mnie, budzące chęć postawienia sobie tam prywatnej pustelni. Koniec dygresji. * Pojechaliśmy więc wysłuchać kilku konferencji Ojców, a przede wszystkim wielbić, adorować i pozwolić Bogu zrobić coś z naszym Sami-Wiecie-Jakim życiem. Warto dodać, że swoisty patronat nad całym wydarzeniem sprawował św. Józef, którego coraz bardziej zaczynam doceniać. Może i faktycznie, jak twierdzą przypisy w tysiąclatce, anioł, który się mu przyśnił był jak najbardziej rzeczywisty, nie jakaś tam metafora. Ale kiedy pomyślę sobie na jaką Facet musiał zdobyć się odwagę i do jakich pokładów pokory musiał się dokopać żeby zaryzykować wszystko - życie Maryi, swoje, nie mówiąc już o takich "drobnostkach" jak ogólne potępienie i wstyd, to budzi się we mnie szacunek. Najlepsze jest to, że pomimo wszystkich wątpliwości posłuchał od razu i nie tworzył żadnych planów. Poszedł do Egiptu, "tak o", zupełnie w ciemno (jak to w Egipcie bywa). Kożmusz. Eh, dzielenie grupkowe mi się udzieliło :P Wybaczcie.
Wracając do samego wyjazdu - było intensywnie, bez wielkich fajerwerek, na Adoracji 1/3 kaplicy spała, podczas Mszy co chwila coś się sypało, jak nie nagłośnienie, to ziemia z kwiatków, ale...No,była Łaska. I ciągle jest. U Chłopaków też. U mnie przejawia się przez spotkanie z pewnymi osobami, teraz przez wielki spokój , a u Nich przez zrobienie pysznej, żółtej jajecznicy. Wiecie, taki akt miłości nie zdarza się u nas często - trzeba docenić :D Chociaż mogliby zrobić naleśniki, z bananem (równie żółtym)na przykład ;) Ale to już chyba zaawansowane chamstwo z mojej strony, więc może jednak nie wspomnę o tych pysznych naleśnikach z bananem.
Hm, kiedy piszę te ostatnie słowa, chłopcy właśnie zawzięcie o coś się kłócą(w myśl męskiej solidarności, nie wypada mi wspominać o co), ale jakoś tak...z miłością :D. Dobrze, koniec drwin - łóżko wzywa i nawet te 15C (tak, specjalnie zaniżam, żeby wzbudzić w Was litość)mnie nie powstrzyma, żeby oddać się w ramiona kochanki - Snu. Zapomnijcie, proszę o tym ostatnim, kiczowatym fragmencie i życzcie nam po prostu męskiego, twardego snu:P
Długo, fuj, koniec.

M P J C.

P.S. Do Właściciela różańca, którego szczęśliwym posiadaczem jestem ja, Michał Karbasz: mam nadzieję, że na wpółprzytomna modlitwa podczas spaceru o ok. 5 nad ranem podziałała i Szanowny Właściciel nie ma już, w przypadku kiedy wyjdzie z domu zbyt szybko, wygodnego pretekstu, żeby zrzucić winę na pewne części ciała i zwolnić. Ostatecznie, bycie punktualnym wymaga precyzji idealnej i niczym prostym nie jest :)

środa, 8 grudnia 2010

Borsuczy loch

Zrobiło się cieplej - w domu nadal jednak ciemno, ze względu na prowizoryczne ocieplenie okien. Nasze lokum zamieniło się w borsuczą norę z prawdziwego zdarzenia. Wczoraj na sugestię, że okna chyba za bardzo puszczają zimno, pani właścicielka odparła, że wentylacja przecież musi być dobra...

Jest tak w życiu, że też tworzymy sobie taką norę, zaciemniamy okna na świat, żeby nam było cieplej i lepiej, żeby nas nikt nie podglądał, żeby wentylacja zbyt wiele nie wywiewała. Siedząc w tym ciepełku już się nie chce nam wychodzić na zewnątrz, mamy własny świat. A nawet światy... Np. Borsucza-Studia-Beczka. Trzy światy, które niewiele mają ze sobą wspólnego, tyle że ja je łączę. Czy to jest takie oczywiste, że je łączę?

Siadając na łóżku, kończąc dzień łączę te trzy wymiary w jedną opowieść, zapisując w pamięci wydarzenia i wspomnienia, dziękując za nie Bogu. Następnie kładę się i zanurzam w swojej Norze, książka z opowieściami na noc jest zamykana. Jak to jest, że rano wychodzę z nory i pamiętam to wszystko, co było wczoraj...?

PS. W czasie adwentu Borsuki nie stosują żadnych środków "wyskokowych":-).

sobota, 4 grudnia 2010

Spór o termoreceptory SO1EO3



Niewiarygodne, na Borsuczej dziś istny skwar, termometr szaleje, do życia budzą się inni "współlokatorzy", sytuacja powoli wymyka się spod kontroli...

piątek, 3 grudnia 2010

Z cyklu "Tato, czy tata czyta cytaty Tacyta"


"Z powodu anarchii, która nieuchronnie włada plemieniem filozofów, jako że za swojego jedynego zwierzchnika uznaje ono pewien niewidoczny byt, mianowicie rozum, w obliczu zagrożenia zawsze uciekano się do tego, że ową niespokojną ciżbę gromadzono wokół jakiegoś wielkiego męża niczym wokół punktu zbornego. Wszelako dla tych, którzy nie posiadali dość swojego własnego rozumu albo nie mieli ochoty nim się posłużyć, lub też, choć nie zbywało im ani na jednym ani na drugim, udawali, że tylko oddali swój własny rozum w termin do kogoś innego, zrozumienie tego stanowiło trudność, która dotychczas stała na przeszkodzie wprowadzenia jakiejś stałej konstytucji i przynajmniej jeszcze przez jakiś czas znacząco będzie to utrudniać."
Maniek K.

środa, 1 grudnia 2010

Kiepski interes...

Post lamentacyjno - depresyjny.

Rozchorowałem się. Nie jakoś bardzo, ale uznałem, że wystarczająco, aby z (głębokim) bólem opuścić zajęcia w (szczerym) celu "nie pogarszania i tak już podupadłego stanu zdrowia". No i co? Zostałem w mieszkaniu. Żeby się wyspać (porządnie) i co nieco pouczyć (nieznacznie mniej porządnie). Nie wiem czy kojarzycie takie stare, mądre przysłowie polskie brzmiące:"wyjść jak Zabłocki na mydle". Otóż, o ile faktycznie się wyspałem, to z podjęciem jakiejkolwiek innej aktywności niż tankowanie niezmierzonych litrów gorącej (prawie wrzącej) herbaty, miałem ( i nadal mam), że się tak wyrażę, problem. Mniej-więcej taki, jak z niewciskaniem nawiasów w każde (możliwe) miejsce.
Jeśli śledziliście ostatnie posty, to przyczyna powyższego problemu powinna błyszczeć niczym kryształki lodu na kuchennych ścierach, którymi próbuję zatrzymać narastające powiewy chłodu.
(Bezskutecznie).

M.

P.S. Nie będzie obrazka - za zimno i na to...