piątek, 25 marca 2011

Kwestie formalne

Często zaczepiany jestem w tzw. kwestiach formalnych - ludzie wchodzą na bloga, czytają (bądź nie), zachwycają się (bądź nie) i potem przychodzą i pytają się (bądź nie...;) - gdzież ta mityczna ulica Borsucza? Jak się tam dostać? Wy naprawdę tam mieszkacie??? Łał!

Ja zawsze muszę siadać, zstępować niczym Prometeusz i przekazywać ogień oświecenia - istotą, eidosem Borsuczej jest jej otwartość (w konstytucji październikowej zapisane!), oczywiście z pewnymi zastrzeżeniami. Jak formalnie załatwić audiencję u konsulów? Można tak: napisać maila, z pytaniem kiedy nam pasuje, wziąć ciasteczka (najlepsze są jeżyki, ang. hedgehogs) i przyjechać tramwajem 18,19 lub 22. To jest najłatwiejsza i najlepsza droga. Można jednak inaczej - najczęściej spotykam się z opcją "przysiadacza". Przysiadacz krąży, manewruje na tyle długo, aż uzna że siądnięcie koło jednego z borsuków nie zostanie uznane za kłopotliwe lub krępujące. Po chwili zabawnej rozmowy pada jedno z kluczowych pytań:

OPCJA 1 "Czy Borsucza jest daleko?"
OPCJA 2 "Czy dobrze Ci się mieszka z resztą Borsuków?"
OPCJA 3 "Czy ktoś tam u Was kiedyś był w ogóle?

Jest kilka cech wspólnych tych pytań - po pierwsze, odnoszą się do mieszkania, ale nie wprost. Po drugie - oczekując odpowiedzi "tak" lub "nie", z drugiej strony oczekując dalszych opowieści o mieszkaniu. Po trzecie - zazwyczaj doprowadza do kontrowersji, czyli kolejnego pytania. Tylko totalny frajer nie zadałby kolejnego pytania o mieszkanie. A zatem, sytuacja idzie sobie swoim krokiem dalej. (na teksty typu "Wiesz co, już nie będę wypytywać o to mieszkanie..." borsuki zazwyczaj odpowiadają "Ale z Ciebie frajer")

Zostawmy to - i tak dochodzimy do pytania o mieszkanie. Te wszystkie manewry, subtelne niczym skrzydła Ikara, powodują, że borsuk musi w końcu wybrnąć z kłopotliwej sytuacji - muszą zaprosić rozmówcę. "Słuchaj, jak chcesz, to wpadnij." Uwaga: hasło "chłopaki się ucieszą" oznacza, że ten, który Cię zaprasza niekoniecznie zamierza być obecny, gdy przyjdziesz.

W każdym razie - przysiadacze tak naprawdę jeszcze nigdy nie wpadli, a takie zaproszenie zawsze kończyło się sukcesem, jesteśmy na tyle zniechęcający, że nikt do nas jeszcze taki nie przyszedł.
Oczywiście, jest to problem - natchnienie rodzi się ze spotkania jak pisał pewien indonezyjski filozof dialogu. Dlatego też nie ma natchnienia, blog opustoszał, nie ma radości i tej zdrowej radykalnej rywalizacji, która tak często nas ożywiała podczas np. wyborów. Dlatego apeluję, abyście podtrzymali nas na duchu, wyrwali nas z samotności i stagnacji!

Widok z borsuczej. Okna sprzedane, co by na Izrael starczyło.

czwartek, 10 marca 2011

Post o postach

Poproszono mnie, żebym lekkim i zabawnym postem o Izraelu zakończył naszą fotorelację (z naciskiem na foto:)). Miałem to także zrobić w celu naoliwienia, ostatnimi czasy, nieco zardzewiałego licznika odwiedzin. Cóż, nie będzie posta o Izraelu. Ale już się tłumaczę: każdy kto w swoim życiu napisał coś więcej niż listę zakupów wie, że próba stworzenia czegoś pod przymusem, ("Michał, ale WIESZ, że to twoja kolej na posta?") albo na temat , który aktualnie nie przypada do gustu(chociaż Izrael był cudowny!) musi skończyć się porażką, a w najlepszym wypadku będzie to "produkt" jakościowo niezadowalający. Bez weny ani rusz. Jak ją znaleźć? Ja na przykład siadam do pianina, które pozwala wyrzucić wszystkie "śmieciuszki"* z głowy. Metoda w 100% sprawdzona, chociaż za chwilę się okaże co z tego wszystkiego wyjdzie i czy aby przypadkiem Was nie zanudzę. Bo widzicie - tym razem podczas, przyznaję, głośnego grania,(Michał sam w domu!:)) w mojej głowie pojawiło się słowo: "gadżety". Trochę z ni gruchy ni z pietruchy, ale spróbujemy, pomyślałem(muszę przejść do meritum, bo za chwilę powstanie mi post o poście**). Do rzeczy. Czymże są owe tajemnicze gadżety? Istnieją dwie szkoły interpretacji***. Pierwsza twierdzi, że to klasa przedmiotów fajnych, choć zupełnie zbytecznych, na chęć posiadania których wystawieni są szczególnie faceci(a nie mężczyźni). Takie gadżety to np.: wszelkiego rodzaju konsole PSP, jeszcze bardziej plazmowe telewizory, 20-funkcyjne scyzoryki**** i inne takie iPhony...
Już od dziecka byliśmy(jesteśmy?) na nie podatni. No bo który z nas nie chciał mieć adidasów ze świecącą lampką z tyłu, albo koszulki z woreczkiem na coca-colę(żeby to była coca-cola!). Pamiętam kolegę z podstawówki, który długi czas chwalił się "mówiącym"zegarkiem. Tylko, że komu to tak naprawdę, poza głuchoniemymi, potrzebne? Oczywiście panie też nie są zupełnie odporne. Rozumiem, że istnieje coś takiego jak potrzeba bycia piękną i otaczania się tym, co ładne, ale czy ten piąty pstrokaty wazonik na biurku ,z którym właściwie nie wiadomo co zrobić, albo różowawa komóreczka do pary z takimiż kolczykami okraszonymi jeszcze dodatkowo cyrkoniami, to jeszcze ciągle ta potrzeba, czy już tylko jej karykatura?
Druga szkoła dotyczy gadżeciarstwa "duchowego", czyli wspomnianych już wyżej śmieciuszków, które czają się z tyłu głowy i regularnie upominają się o nasz czas i myśli. Tutaj już nie ma ustalonego kanonu - każdy wie, czym najczęściej się zajmuje, albo na co zwraca uwagę, a co po nawet krótkim przemyśleniu sprawy wydaje się być nieuzasadnione, jeśli nie zupełnie zbyteczne.
Myślę, że świetnym przykładem jest czas sesji - wtedy aktywują się wszystkie systemy broniące nas z oddaniem przed solidną pracą, a wszelkie zapychacze czasu mają pole do popisu. Jestem pełen podziwu dla administratorów Facebooka - normalny portal już dawno byłby w takich okolicznościach zapchany i działałby z prędkością postrzelonej klapkiem muchy(jakoś tak mi się napisało:)). Są oczywiście gadżety dużo bardziej zaawansowane i mniej oczywiste niż poczciwy fb. To wszystko to, czym próbujemy uzupełniać życie, albo dodać sobie wartości jeśli mamy jakieś kompleksy, rozmowy o niczym. Śmieci. Niepotrzebne. Nie tędy droga, jeśli chcemy się poczuć lepiej i pewniej w życiu. Cóż, sam wielkiej wprawy w wykopywaniu(bo tylko na to zasługują) gadżetów z głowy nie mam, ale z doświadczenia wiem, że jeśli od czegoś uda się oderwać, to uczucie wolności i lekkości jest wtedy bezcenne. W większości mamy post, a żeby post miał jakiś sens nie można go zrobić tylko po to,"żeby był". Jeśli zrezygnujemy z czegoś co nam do dobrego(i nawet przyjemnego) życia niepotrzebne, to niezależnie od przekonań religijnych, zyskany czas i myśli będziemy mogli poświęcić komuś potrzebującemu, bliskiemu, albo chociażby sobie. Tyle, że już bez organizowania "balu przebierańców" przed sobą samą\mym.

Ubierajcie się (jeszcze tylko przez moment) ciepło i elegancko*****,
M.



P.S. Na koniec jeszcze akcent izraelski, a zarazem niespełnione marzenie naszej wyprawy, czyli typowy śmieciuszek. Choć przecież każdy by chciał, żeby już stał się przydatny...







* inaczej popierdółki, bzdety;zwrot portugalistyczny :)
**cóż za błyskotliwe zdanie -aż mi szkoda, że napisałem je przez przypadek! No bo zobaczcie: pierwsza część opowiada o pisaniu posta, a druga o przeżywaniu go. Tzn. Wielkiego Posta:)
***stworzone właśnie przeze mnie, więc nie szukajcie w słowniku.
****ok, nie mówię, że się nie przydają, ale wiecie o co chodzi - normalny człowiek nie korzysta na co dzień z piłki do tytanu.
***** dla niewtajemniczonych: http://www.beczka.krakow.dominikanie.pl/post/
****** i przepraszam za te wszystkie gwiazdki - jestem uzależniony,(śmieciuszek?) a przypisy górne nie działają...

piątek, 4 marca 2011

Wprawki do podróży życia

Będąc w Izraelu usłyszałem (nie po raz pierwszy) dosyć niepokojące stwierdzenie, że największymi antysemitami są Izraelczycy. Niestety, obok Arabów, zajmują oni pierwsze miejsce w tej niechlubnej klasyfikacji - odwzajemniana nienawiść między tymi narodami widoczna jest praktycznie na każdym kroku (począwszy od wszędobylskich żołnierzy, poprzez irytujące kontrole plecaków w galeriach handlowych, skończywszy na 6-metrowym betonowym murze, oddzielającym Autonomię Palestyńską od terenów należących, bądź okupowanych przez Izrael).

Będąc w Izraelu, musiałem żyć praktycznie 24 godziny na dobę z dwoma sympatycznymi panami, którzy towarzyszyli mi bezustannie w mojej podróży życia i od których byłem bez przerwy zależny - dało się to oczywiście rozwiązać inaczej w pewnych momentach i czasem się rozdzielaliśmy, jednakże już po paru dniach spędzonych razem na "Ziemi Świętej" wyraźnie było widać, że nawet 24-godzinna rozłąka nie wystarczy, by dać sobie odpocząć.

Będąc w Izraelu bardzo mocno zobaczyłem jak bardzo życie jednego człowieka jest zależne od życia drugiego. Że relacja z Drugim jest fundamentalna dla naszych działań, aktywności, inicjatyw, uczuć, przekonań etc...

Każdy człowiek działa, jak stwierdził Ludwik von Mises. Nie wiem, czy zgadzam się z tym stwierdzeniem - aktywność bardzo często zamienia się w destrukcję, jest parodią, totalnym wykrzywieniem człowieczeństwa. Tak samo - relacje między ludźmi, a nawet państwami, mogą zostać niezwykle powykrzywiane w toku historii. Tak jest z Izraelczykami i Palestyńczykami. Wzajemne dążenia doprowadziły do eskalacji potężnego konfliktu, którego rozwiązania nie należy upatrywać w ciągu najbliższych lat. Wydaje się jednak, że nie jest to czysta nienawiść...

Będąc w Izraelu zauważyłem, że tragedie nie rodzą się wskutek negatywnych stanów: złości, gniewu, czy obrzydzenia, lecz właśnie wtedy, gdy ścierają się dwa pozytywne obrazy świata, gdy spotykają się ludzie chcący coś zbudować - tacy, którzy mają określone pojęcie dobra i starają się je realizować. Niestety, w bardzo wielu przypadkach te "różne" dobra są ze sobą sprzeczne. Bardzo często też oparte są na mitach, sprzecznych z rzeczywistością. Niestety, nie mam możliwości oceny mitów budujących społeczeństwa Izraela i Palestyny, jednak jestem pewien, że ich źródłem jest zafałszowana religia prowadząca do utopii - chrześcijaństwo, islam, judaizm, czy socjalizm i liberalizm.

Myślę, że podobnie jest w sferze międzyludzkiej, na poziomie szczegółowych relacji między osobami. Tam również źródłem konfliktów nie jest nienawiść, bądź "czysty" gniew, lecz fałsz, utopijne cele i mity. Bardzo często jest to fałszywa troska o drugą osobę, która prowadzi do zagarnięcia odpowiedzialności. Jest to postawienie się ponad innych, "obiektywny" osąd kondycji towarzyszących mi osób. Taki osąd z pewnością nie doprowadzi do pozytywnych efektów.

Będąc w Izraelu, spotkałem się z niejakimi Bahaistami. Aby zatrzymać nienawiść religijną postulują oni, jakoby istoty ludzkie na całym świecie mogły osiągnąć całkowitą jedność i znieść wszelkie formy uprzedzeń - rasizm, szowinizm, nacjonalizm, podział na klasy społeczne, hierarchię opartą na podziale płci. Dążenie do tego stanu jedności jest sprawą najwyższej wagi. Czyż jednak nie jest to utopia?
ogrody i świątynia bahaistów w Hajfie


Jak rozwiązać takie konflikty? Nie mam pojęcia, może za 50 lat, gdybym skupił się jedynie na tym problemie, poznawał izraelską i arabską kulturę, bądź psychikę człowieka, wtedy mógłbym coś na ten temat powiedzieć, choć pewne to nie jest. Myślę jednak, że ważna w tym wszystkim jest doza wolności i zaufania - bardzo jej brakuje w Izraelu i - paradoksalnie - w społeczeństwach liberalnych. Jak powiedział pewien rosyjski filozof: wolność nie ujawnia się wtedy, gdy człowiek musi dokonać wyboru, lecz wtedy, gdy wyboru dokonał.

Pozostawiając to bez komentarza słownego, chciałbym Wam przedstawić jak piękny wizerunek Maryi przyjechał z Tajlandii do Nazaretu - kościół daje chyba naprawdę bardzo dużo wolności i spontaniczności :-)

Szalom!
Carolus