Jeśli zerkniecie za
okno, najpewniej możecie dostrzec dosyć przygnębiający pejzaż. Ot, szaro,
zimno, pochmurno i deszczowo. Smutno i pesymistycznie. Wydawałoby się, że to
idealna sceneria do lektury niniejszego postu. Bo po cóż bawić się w eufemizmy
i owijać w bawełnę? Walę zatem prosto z mostu: to już koniec. Oficjalnie Republika
Borsucza przechodzi do historii. Do końca listopada w słynnym mieszkaniu przy
ul. Borsuczej nie pozostanie już nikt z twórców tego bloga, nikt z członków
grona, których zwano powszechnie Borsukami. Jako ostatni urzędujący konsul,
niedługo spakuję wszystkie swoje książki, zdjęcia, manatki, słowem, cały swój
skromny dobytek i udam się na wędrówkę w nieznane. Być może niejednemu z Was w
tym momencie kołacze się po głowie Marsz
Żałobny Chopina, albo inny smętny kawałek. W końcu stworzyliśmy coś niezwykłego,
niepowtarzalnego i wyjątkowego. Nasza Republika była nie tylko miejscem do
życia, skreślania w kalendarzu kolejnych odfajkowanych dni z życiorysu. O, nie.
Nie będę wycierał monitorów P. T. Czytelników utartym sloganem, że Borsucza była
stylem życia. Zamiast tego, napiszę prosto: to naprawdę było miejsce naznaczone
wyjątkową atmosferą. Atmosferą, którą tworzyliśmy my sami.
Kiedy
piszę te z pozoru smętne linijki, cały czas tłucze mi się po głowie scena z
pewnej książki znakomitego dziennikarza i mojego ulubionego pisarza Melchiora
Wańkowicza. Rzecz dzieje się we wrześniu 1939 r. Zgrupowane generała Andersa
już siedemnasty dzień walczy z Niemcami. Żołnierze i oficerowie, zmęczeni
nieustannymi zmaganiami i marszami – spod granicy z Prusami Wschodnimi doszli
już pod Lwów – cały czas czekają na obiecaną pomoc angielskich i francuskich
sojuszników. Nastroje wśród wojska są dobre, wszak przyjaciele mają nadejść
lada dzień. Zamiast tego, przychodzi wiadomość: Sowieci, jako sojusznicy
Niemców, przekroczyli wschodnią granicę Polski. Na generała Andresa padają zmieszane,
ciężkie spojrzenia oficerów. A ten poprawił się tylko na krześle i rzekł: Bardzo proszę Panów o poinformowanie
żołnierzy, że komunikat ten jest chwytem niemieckim. Walczymy dalej.
Borsucza
to nie tylko ulica w Krakowie, zabudowana wielkimi blokami z czasów komunizmu i
pełna dziur. Oczywiście, ta Borsucza dalej będzie figurować na planie miasta, w
rozkładzie jazdy MPK, w grafiku listonosza, niegdyś tak często odwiedzającego
nasze lokum z kolejnymi paczkami pełnymi książek. Natomiast ta jedna, jedyna, niepowtarzalna
Republika Borsucza cały czas pozostaje w naszych głowach i sercach. Głowach,
przechowujących wspomnienia, czytających dawne posty na blogu. I sercach,
gotowych do dalszej walki i pracy. Cóż mamy robić? Walczymy dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz