poniedziałek, 4 lutego 2013

Bez drugiej połówki Vol.2.

       Zainspirowany m.in. niedzielnym drugim czytaniem dokładnie po roku przerwy wracam do znanego i lubianego tematu: związki damsko-męskie (wiem, że to nie najpopularniejsza ostatnio odmiana związków, ale na tych innych w ogóle się nie znam). W 2012 rozważałem zagadnienie jedności i pytanie o to, kiedy mam z nią do czynienia: na początku, gdzieś w środku czy może zupełnie na końcu rozwoju relacji? Udzieliłem wtedy dość jednoznacznej odpowiedzi: jedność to cel a nie źródło, a tzw. druga połówka to szkodliwy mit. 
       O ile wciąż zgadzam się z drugą częścią, o tyle weryfikacji chciałbym poddać pierwszą część mojej odpowiedzi i nieco bardziej ją zniuansować. Wydaje mi się, że już na początku mamy do czynienia z jednością, choć jeszcze bardzo niedoskonałą, kruchą, delikatną. Zakochanie nie następuje w próżni absolutnej różnicy - ona i on muszą mieć coś wspólnego ze sobą, i to najczęściej nie mało. Zakres jedności będzie się różnił, ale z pewnością już na początku jest niepusty. Czyli "bycia jedno" nie musimy budować totalnie od zera, Bóg daje nam pomocniczy pakiet startowy; od nas zależy czy go wykorzystamy, czy nie. W każdym razie ów bonus na dobry początek (który można w przybliżeniu utożsamić z szczęśliwym zakochaniem z obu stron) nie zawiera w sobie informacji: "to jest ta jedyna/ten jedyny", ale raczej "to może być ta jedyna/ten jedyny". Myślę, że różnicy między jest a może być nie muszę wyjaśniać. Choć z drugiej strony bonus oznacza, że już od początku mamy miłość. Może niedojrzałą, może jeszcze nie nazwaną po imieniu, ale jednak. Ziarno może nie jest jeszcze w pełni rozwiniętą rośliną, ale na pewno nie jest i nie będzie kamieniem czy chmurą.
Bóg daje nam pakiet startowy - możemy go wykorzystać lub zmarnować, ale na pewno nie zaczynamy z pustymi rękami.
       Dalej już niezmiennie wierzę, że nawet najlepsze ziarno bez odpowiedniej troski, podlewania, słońca, różnych przejawów oddania i czułości nie wykiełkuje - jedność nie robi się sama, nie rozwija się sama, nie pogłębia się sama, tu trzeba konkretnej, czasem bardzo przyjemnej, czasem bardzo trudnej pracy. Pracy nad sobą, swoimi słabościami i zaufaniem.
       Chciałem jeszcze odnieść się do ostatniego komentarza pod zeszłorocznym postem na równie intrygujący temat (uwaga, będzie trochę filozofii miłości.. brr): czego dotyczy jedność w relacji? Czy Jaś kocha Małgosię samą, czy jakiś zestaw cech Małgosi, czy też relację, która ich łączy? Nie brnąc zbytnio w metafizykę, którą w dostatecznej mierze zajmuję się przy pisaniu magisterki, odpowiem, że żadna z powyższych opcji wydaje mi się dobra. Myślę, że Jaś kocha Małgosię, choć nie "Małgosię samą", bo tę zna tylko sam Bóg (a nie da się kochać tego, czego się nie zna). Jednakże wciąż jest to więcej, niż sama relacja między nimi. Kiedy Jaś tęskni za Małgosią, nie tęskni przecież za relacją, ale za bardzo konkretną, psychofizyczną Małgosią śpiącą na łóżku w swoim pokoju. Kiedy Jaś kupuje kwiaty, nie kupuje ich dla zestawu cech Małgosi, ale dla niej, konkretnej, żyjącej Małgosi. Zasadniczo myślę, że w języku chyba nie da się tego do końca wyrazić, dlatego filozof musi tu ustąpić miejsca zakochanym/kochającym. A zresztą, po co tyle teorii tam, gdzie najlepsza jest praktyka?

12 komentarzy:

  1. Anonimowa pisze . . .
    Ciekawy artykuł, ale nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że "bonus oznacza, że już od początku mamy miłość" może ciut wyrwane z kontekstu, ale już tłumaczę. Abstrahując od tego, że miłości nie można "mieć" istotniejsze jest w tym wszystkim to, że miłość nie jest od początku. . . Zauroczenie, fascynacja owszem, ale to TYLKO (aż) emocje, które prędzej czy później przeminą. Zakochanie (być może i silniejsze niż zauroczenie) to uczucie, które też MOŻE przeminąć. W moim przekonaniu MIŁOŚĆ to decyzja. Świadoma i dobrowolna, bez "przymuszaczy" zewnętrznych decyzja, której nikt i nic nie będzie w stanie zmienić. Owszem poprzedzona zauroczeniem, zakochaniem i wszystkimi innymi wspomnianymi gestami. Ale jeśli coś nazwiemy miłością, a to za lat 10, 20, czy 40 się skończy ot tak po prostu, to nie było to Miłością przez wielkie M. Podsumowując a zarazem odnosząc się do metafory z ziarnem i rośliną moim zdaniem to nie niedojrzała miłość przekształca się w dojrzała miłość w procesie pielęgnacji. Lecz emocja, uczucie (coś zupełnie nie będące miłością a jedynie jej podstawami) w procesie pielęgnacji może przekształcić się w miłość. Jednak Miłość nadal pozostaje decyzją,że kiedy światła zgasną, młodość przeminie, zdrowie być może też, to dwoje ludzi będzie ze sobą zawsze i bez względu na wszystko aż do śmierci.
    Z pozdrowieniami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli chcesz powiedzieć, że wolna decyzja "ustanawia" miłość? Sam od dość dawna sympatyzuję z myślą św. Augustyna, że miłość to wybór drogi miłości i wierność wyborowi. Ale to nie oznacza, że decyzja Jasia o "byciu na drodze miłości" z Małgosią stwarza coś, czego nie było. Tak decyzja jest raczej akceptacją i chęcią pogłębienia tego, co już jest. Właśnie o to mi chodzi, gdy piszę, że jakaś forma jedności jest nam dana już na początku. Oczywiście, że zauroczenie, zakochanie, burze emocji etc przeminą (i bardzo dobrze). Chodzi mi o to, że jeśli jej i jemu "wyjdzie" i będą razem do końca, to miłość między nimi była zanim oni sami umieli ją nazwać. Może nieco rozjaśnię, kiedy przyznam, że sympatyzuję z "filozofią schodów" tzn. wydaje mi się, że co do bardzo wielu aspektów rzeczywistości możemy mówić o stopniach, w tym przypadku o stopniach miłości.
      Jeszcze może jeden bardziej namacalny przykład z przyjaźnią: mądrym wydaje się nie nazywać pochopnie przyjacielem kogoś, kogo znamy krótko. Ale jeśli relacja przetrwa próbę czasu, kłótnie, rozłąkę etc to wreszcie stwierdzamy, że ktoś jest naszym przyjacielem. Co nie oznacza, że już wcześniej nim nie był.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Anonimowa pisze. . .
      Nie do końca. Zgadzam się z koncepcją Augustyna co do wyboru i wierności wyborowi,ale to nie decyzja ustanawia miłość, (czyli to nie tak, że Jaś postanawia kochać Gosie i Ją kocha) tylko następstwem (uczucia) miłości jest decyzja (czyli Jan kocha Gosię i zawsze będzie z Gośką). Emocje i uczucia przeminą a decyzja pozostanie. Wydaje mi się, że to nie jest tak, że od początku jest miłość, tylko miłość staje się, dorastamy czy dojrzewamy do Miłości. A na pewnym etapie następuje decyzja, że choćby nie wiem co Jaś zawsze będzie z Małgosią bo tak postanowili (oczywiście nie wzięło się to z niczego).
      Obrazowo co do fragmentu "... zanim oni sami umieli ją nazwać..." to, że w szklance mamy wodę i wystawimy ją za okno na minusową temperaturę i zamieni się w lód to nie znaczy, że od początku woda była lodem. Ta woda potencjalnie mogła stać się lodem. I owszem w moim przekonaniu to znaczy właśnie tyle,że lód nie był od początku lodem. A co do stopni moim zdaniem miłość nie podlega stopniowaniu gdyż (zostając w tej tematyce, ale podążając w innym ciut kierunku) miłość jest na najwyższym stopniu. Miłość jest czymś doskonałym,a to co jest na niższych stopniach, jest niedoskonałe, więc nie jest Miłością.
      Odnosząc się do przyjaźni to zależy od definicji, która dla każdej z osób może być inna, nie ma jednej definicji przyjaźni i zestawu cech, w które ktoś się wpisuje bądź nie. Nie wydaje mi się, żeby też można było wyznaczyć jakieś przełomowe wydarzenie, które "zatwierdza" przyjaźń. Czas to pojęcie względne dla jednych krótko to dla innych długo itd. Zgadzam się z pochopnością nazywania, ale w moim odczuciu są ważniejsze wyznaczniki o ile w ogóle o czym takim można mówić niż czas. Problem w tym, że wielkich słów używa się od tak po prostu.
      Z pozdrowieniami :)

      Usuń
    3. O ile dobrze pamiętam lód to wciąż woda, tylko w innym stanie skupienia - czyli mamy zachowanie tożsamości na głębszym poziomie :)

      Usuń
    4. Anonimowa pisze. . .
      Spróbuj odrzucić ten naukowo-filozoficzny ton i spójrz na to oczami dziecka. Dla dziecka lód to lód, a woda to woda. Czasami nie warto szukać drugiego dna, bo po prostu go nie ma. I nie wszystko jest taaaaaaak skomplikowane jakby się wydawało.

      Usuń
  2. Ja jednak jestem za tym, że miłość jest tworzona w DANEJ OSOBIE poprzez decyzję. Nie trzeba próby czasu czy kłótni, by się zdecydować na przyjaźń/miłość itp. Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładne te słowa o decydowaniu i w ogóle. Tylko do tego, żeby podjąć jakąkolwiek decyzję, trzeba kryterium. Żeby była jasność, samo użycie słowa "miłość" czy "przyjaźń" nie jest (przynajmniej dla mnie) jednoznaczne z zdecydowaniem się na przyjaźń czy miłość. Coś, co mógłbym nazwać decyzją tego typu (chociaż nie wiem, czy to najlepsze słowo), dzieje się moim zdaniem bardzo wcześnie między ludźmi i jest związane z chęcią podjęcia ryzyka "oswajania", poczuwaniem się do odpowiedzialności za tego drugiego/ tą drugą. Poza tym mam bardzo dużo wątpliwości odnośnie tego, czy możemy tu mówić o jednej decyzji. To raczej narastająca ilość małych wyborów.
    Nie bardzo rozumiem Karolu o co Ci chodzi z daną osobą: jeśli Jaś decyduje się na miłość do Małgosi, to miłość tworzy się w nim, w Małgosi, jeszcze gdzieś indziej?
    Co do Miłości przez duże M jako czegoś doskonałego: jako filozof mogę świadomie powiedzieć, że grunt bytów idealnych to bardzo grząski grunt. Osobiście dużo lepiej czuję się w realnym, stworzonym przez Boga świecie ze wszystkimi jego "niedoskonałościami". Jeśli istnienie ma stopnie, wiedza ma stopnie, radość ma stopnie, wolność ma stopnie, świętość też ma stopnie, nie widzę powodu, dla którego miłość miałaby być inna i dlaczego stopniowość miałaby jakoś umniejszać jej wartość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowa pisze. . .
      Co do kryterium miłości "Kocha się za nic. Nie is­tnieje żaden powód do miłości." to tak z Coelho, czy bardziej lubiany Saint-Exupéry "Praw­dzi­wa miłość zaczy­na się tam, gdzie nicze­go już w za­mian nie oczekuje."
      Co do Twojego komentarza o decydowaniu i mojego poglądu na decyzje wynika to z różnych punktów wiedzenia, o ile próbowała przeanalizować Twój punkt widzenia, tak chyba Ty nie wychwyciłeś co chciałam przekazać ja. Nie wszytko da się objąć rozumem. Całe szczęście. . .
      Z pozdrowieniami :)

      Usuń
    2. Kiedy pisałem o kryterium nie chodziło mi o kryterium miłości (powód czy cokolwiek innego), rzecz tyczy się samego faktu podejmowania decyzji. W tym sensie kryterium może być sam fakt istnienia tego, kogo kocham. Myślę, że wiem o co Ci chodziło, ale się z tym po prostu nie zgadzam. I właśnie znalazłem silnego sprzymierzeńca: polecam lekturę I części encykliki Benedykta XVI "Deus Caritas Est", gdzie używa m.in. tej samej co ja metafory ziarna i mówi o dojrzewaniu miłości :) ale nie tylko dlatego warto to przeczytać ;)
      W ramach podsumowania załączam przykład dojrzałej ludzkiej miłości (i myślę, że w tym punkcie wreszcie się zgadzamy): http://iwastesomuchtime.com/on/?i=66222

      Usuń
  4. Mam jeszcze jedno pytanie związane z decyzją: czy kiedy Jaś decyduje się na kochanie Małgosi, to Jaś wybiera Małgosię czy raczej wybiera siebie dla Małgosi?

    OdpowiedzUsuń
  5. Empiria jest bezlitosna - to Małgosia wybiera Jasia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytając ten jakże ciekawy a zarazem interesujący artykuł, narzuciło się mi takie może i banalne stwierdzenie że każdy człowiek potrzebuje miłośći i przyjażni, gdyż czasami jesteśmy jak takie bezludne wyspy czekające na drugą osobę na swoją drugą połówkę, której jeszcze nie odnalezliśmy nie dopłyneliśmy. Czasami też podejmujemy wiele dziwnych decyzji z wyborem miłości czy przyjazni ale prawda jest taka że prawdziwa miłość i prawdziwa przyjazń,pojawiąją się w dość niezwykłym dla nas i nieoczekiwanym momencie w naszym życiu.To od nas samych zależy kogo będziemy kochać i z kim będziemy się przyjaznić i na kim tak naprawdę nam zależy, dlatego każda prawdziwa miłość i przyjazn jeśli jest tego warta wszystko przetrwa do końca.

    OdpowiedzUsuń