Ja zawsze muszę siadać, zstępować niczym Prometeusz i przekazywać ogień oświecenia - istotą, eidosem Borsuczej jest jej otwartość (w konstytucji październikowej zapisane!), oczywiście z pewnymi zastrzeżeniami. Jak formalnie załatwić audiencję u konsulów? Można tak: napisać maila, z pytaniem kiedy nam pasuje, wziąć ciasteczka (najlepsze są jeżyki, ang. hedgehogs) i przyjechać tramwajem 18,19 lub 22. To jest najłatwiejsza i najlepsza droga. Można jednak inaczej - najczęściej spotykam się z opcją "przysiadacza". Przysiadacz krąży, manewruje na tyle długo, aż uzna że siądnięcie koło jednego z borsuków nie zostanie uznane za kłopotliwe lub krępujące. Po chwili zabawnej rozmowy pada jedno z kluczowych pytań:
OPCJA 1 "Czy Borsucza jest daleko?"
OPCJA 2 "Czy dobrze Ci się mieszka z resztą Borsuków?"
OPCJA 3 "Czy ktoś tam u Was kiedyś był w ogóle?
Jest kilka cech wspólnych tych pytań - po pierwsze, odnoszą się do mieszkania, ale nie wprost. Po drugie - oczekując odpowiedzi "tak" lub "nie", z drugiej strony oczekując dalszych opowieści o mieszkaniu. Po trzecie - zazwyczaj doprowadza do kontrowersji, czyli kolejnego pytania. Tylko totalny frajer nie zadałby kolejnego pytania o mieszkanie. A zatem, sytuacja idzie sobie swoim krokiem dalej. (na teksty typu "Wiesz co, już nie będę wypytywać o to mieszkanie..." borsuki zazwyczaj odpowiadają "Ale z Ciebie frajer")
Zostawmy to - i tak dochodzimy do pytania o mieszkanie. Te wszystkie manewry, subtelne niczym skrzydła Ikara, powodują, że borsuk musi w końcu wybrnąć z kłopotliwej sytuacji - muszą zaprosić rozmówcę. "Słuchaj, jak chcesz, to wpadnij." Uwaga: hasło "chłopaki się ucieszą" oznacza, że ten, który Cię zaprasza niekoniecznie zamierza być obecny, gdy przyjdziesz.
W każdym razie - przysiadacze tak naprawdę jeszcze nigdy nie wpadli, a takie zaproszenie zawsze kończyło się sukcesem, jesteśmy na tyle zniechęcający, że nikt do nas jeszcze taki nie przyszedł.
Oczywiście, jest to problem - natchnienie rodzi się ze spotkania jak pisał pewien indonezyjski filozof dialogu. Dlatego też nie ma natchnienia, blog opustoszał, nie ma radości i tej zdrowej radykalnej rywalizacji, która tak często nas ożywiała podczas np. wyborów. Dlatego apeluję, abyście podtrzymali nas na duchu, wyrwali nas z samotności i stagnacji!
Widok z borsuczej. Okna sprzedane, co by na Izrael starczyło. |
Nie wiem czy dobrze, ale biorę sobie powyższy wpis bardzo do siebie :P (apropos zdj: nie mówiliście, że macie ogródek przed blokiem! Cudowny, ja bym tam koniecznie truskawki zasadziła!)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, przysiadaczka ;p
nie wiedziałam, że wpadnięcie do Was na chatę jest taką poważną sprawą - ta mistyczna kraina nie jest aż tak ciężka do osiągnięcia jak się okazuje, wielkich podchodów też to nie wymaga ;)
OdpowiedzUsuń(a do przyszłych przybyłych -tak, da się stamtąd o dziwo wrócić..)
Borsuki, wytrwajcie i przeczekajcie "borsuczą noc".Niedługo wiosna i trawka za waszym borsuczym oknem się zazieleni. Może urządzicie na niej piknik dla wielbicieli.
OdpowiedzUsuńHah, mocne Andrzejku!
OdpowiedzUsuńAle jeżyki trochę za słodkie. A jakby tak...wina wymagać?Wtedy może być słodkie. Hm,ustawić taką budkę celnika przy naszej furcie...
bardzo szydercze,bardzo dobre:)
OdpowiedzUsuńkłaniam się-
Niegdysiejsza Sąsiadka Przez Kładkę(odkryliście ją już;)?)
piękny wpis, streściłabym go:
OdpowiedzUsuńNudzę się.Ratunku.Niech ktoś wpadnie.Ktoś normalny(błagam!).Z jeżykami(koniecznie).
pozdrawiam.justyna.
Hah! Sorry Andrzejku. Mocne Karolku!
OdpowiedzUsuń