poniedziałek, 20 czerwca 2011

Będzie (prawie) katolsko - o rozproszeniach i egoizmie

Przede wszystkim zobowiązany jestem do zareklamowania naszego najnowszego filmu. Można go obejrzeć na youtube :)
http://www.youtube.com/watch?v=JLT0mYJAda4

A teraz do rzeczy...
Ostatnio trafił do moich rąk miesięcznik "W drodze". Znajdował się tam tekst "Pokochaj swoje rozproszenia. O skupieniu i jego braku"  ojca K. Pałysa. Ciekawy. Mówi, w wielkim uproszczeniu, o tym że podczas modlitwy nie należy odrzucać pojawiających się rozproszeń, ale modlić się także nimi.

Po lekturze tego tekstu doszła do mnie pewna analogia, którą dosyć często sam się posługuję, ale pewnie wziąłem z jakiegoś katechizmu - że całe życie to modlitwa. Wniosek? W życiu też pojawiają się rozproszenia, dążymy do pewnego celu, szukamy sensu, ale nawet jeśli go znajdujemy, to i tak zdarza nam się zejść na bok z tej drogi. Nawet jak się "wyłapie" już ten sens, to nie jest łatwo się go trzymać, choć przecież tak często się mówi, że "gdybym miał już za co się złapać w życiu, to by poszło". A tu, mówiąc kolokwialnie, dupa. Nawet jak się czegoś złapiemy, czegoś trwałego (Bóg, rodzina, małżeństwo, kariera itd) to bardzo często zdarza nam się "puszczać". Wydaje nam się, że nie jesteśmy w stanie podołać już niczemu, ogarnia nas dołek, załamka, czy też depresja w poważniejszych przypadkach.

A czy w tych dołkach nie chodzi właśnie tylko o te rozproszenia? Tak jak ojciec Pałys mówił o "modlitwie rozproszeniami" tak i ja sobie myślę - żyjmy rozproszeniami! Przecież to o to chodzi, że zrobię sobie herbatę, że poleżę na łóżku, popatrzę w słońce, a przy okazji pouczę się do egzaminu, który jest już w tą środę. Że porozmawiam z kimś, że pobawię się na urodzinach, a następnego dnia wezmę się za ten artykuł, za który ścigają mnie już od tygodnia. No jak się nie uda, to nie - rozproszenie też jest częścią życia, trzeba zaakceptować własną niedoskonałość.

Jaki jest klucz? Ano, analogia działa dalej. Ojciec Pałys mówi o tym, że ważne jest że się modlimy, ponieważ oddajemy czas Panu Bogu, Który doskonale rozumie to, że się rozpraszamy i przyjmuje nawet taką modlitwę, podczas której marzyliśmy cały czas o tej ładnej pani, która siedziała na ostatnim wykładzie przed nami. No, albo o czymś innym, na przykład kolczykach.
Wydaje mi się, że tak samo jest z rozproszeniami życiowymi - póki są one częścią naszego oddawania się dla naszego życia, szukania prawdy o sobie samym; kiedy wreszcie wyrażają po prostu naszą tożsamość, nie prowadzą do odcięcia się od tego KIM jesteśmy naprawdę - to wszystko w porządku.

A czy są rozproszenia nie związane z naszą tożsamością? Oczywiście, nie wszystkie nasze działania, aktywności są "nasze", nie budują naszej tożsamości. Do takich działań zaliczę oczywiście po pierwsze wszystko, co niemoralne - zabijanie, złodziejstwo, krzywdzenie innych. Z drugiej, jeśli nie potrafimy lub nie chcemy oceniać tego, co dobre i złe - nie "naszymi" rozproszeniami są takie sytuacje, w których jesteśmy determinowani, konsekwencje naszych działań doprowadzają nas do stanu, gdzie nie za bardzo jesteśmy w stanie podjąć decyzji, gdzie też nie realizujemy siebie. Prosty przykład znajdzie, jak sądzę, każdy z Szacownych Czytelników: wystarczy zrobić banalny eksperyment myślowy:

1. Znaleźć kilka sytuacji życiowych, konkretnych działań i decyzji (np. pójście na imprezę do Ferdka w zeszłą sobotę lub nie-pójście na wykład/do pracy kilkanaście dni temu).
2. Zastanowić się jaki był sens tych działań.
3. Zapytanie się siebie: co daje mi ta konkretna decyzja/działanie? I co daje z siebie ja, aby to osiągnąć?

Jeśli ani sens tego działania nie był zgodny z naszym ogólnym sensem (jeśli go mamy) i jeśli koszty działania przerosły znacząco jego pozytywne efekty, to wydaje mi się, że taką aktywność należy nazwać negatywnym rozproszeniem, które spowodowało swoiste przerwanie łańcucha "skupiania się na życiu", odcięcie się od własnej tożsamości i prawdy o sobie.

Oczywiście, najgorsze gdy autorem rozproszeń negatywnych nie jesteśmy my sami (o takich o. Pałys też nie pisał!), wtedy sugeruję po prostu wyjść z takiego "pokoju", aby ich nie doznawać. No, wiem że tutaj to się strasznie proste wydaje, a takie nie jest... Ale myślę, że dróg wyjścia jest zawsze sporo. wystarczy dobrze poszukać, nie działać w emocjach.

Dlaczego tak ważny jestem JA? Moja tożsamość? Ponieważ bez silnej podmiotowości nie będziemy silnymi actorami (łac. sprawca). Nie będziemy w stanie za-inicjować (łac. initium - początek) naszego pięknego obrazu świata, który wzbogaci inne obrazy. A w perspektywie chrześcijańskiej - doda chwały Stwórcy (w tym kontekście polecam zbiorek pism Ireneusza z Lyonu - myślę, że dla niewierzących będzie to świetna lektura: Chwałą Boga żyjący człowiek)

Kończąc, składam postulat: kochajmy nasze rozproszenia! One też mogą wzbogacić...

13 komentarzy:

  1. Więcej kasy za reklamy, aby mieć się czym rozpraszać - jestem na tak :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Film - ekstra! :) Na przeczytanie samego wpisu muszę dopiero wygospodarować czas.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam ten wpis :D
    Pozytywne rozproszenia! Super sprawa, zwłaszcza w sesji. Fajnie przeczytać, że moja intuicja mnie nie zawodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Pan Cogito a myśl czysta"

    Stara się Pan Cogito
    osiągnąć myśl czystą
    przynajmniej przed zaśnięciem

    lecz samo już staranie
    nosi zarodek klęski

    więc kiedy dochodzi
    do stanu, że myśl jest jak woda
    wielka i czysta woda
    przy obojętnym brzegu

    marszczy się nagle woda
    i fala przynosi
    blaszane puszki
    drewno
    kępkę czyichś włosów

    prawdę rzekłszy Pan Cogito
    nie jest całkiem bez winy
    nie mógł oderwać
    wewnętrznego oka
    od skrzynki na listy
    w nozdrzach miał zapach morza

    świerszcze łaskotały ucho
    i czuł pod żebrem palce nieobecnej

    był pospolity jak inni
    umeblowane myśli
    skóra ręki na poręczy krzesła
    bruzda czułości
    na policzku

    kiedyś
    kiedyś później
    kiedy ostygnie
    osiągnie stan satori

    i będzie jak polecają mistrzowie
    pusty i
    zdumiewający

    OdpowiedzUsuń
  5. widać,że Carolus mocno przeżywa nasze rozstanie-kolczyki i elementy psychoterapii humanistycznej(!)w jednym poście(i to przez małe 'p'!)-głowa mała:>
    ...czasem mi się wydaje,że rozproszenia są właśnie tymi chwilami,kiedy jesteśmy sobą NAJBARDZIEJ-nawet przed sobą nie udając,że jesteśmy,kim chcielibyśmy się widzieć;)

    no,poczytałam-to teraz idę się rozproszyć;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdzie można kupić tą książkę??

    OdpowiedzUsuń
  7. piękny wiersz wybrałeś, B.!
    (1 post więcej ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. @Anonimowy: http://www.ksiegarnianamiodowej.pl/chwala-boga-zyjacy-czlowiek-autor-sw-ireneusz-z-lyonu,3,2.28,2782.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja bym jednak nie deprecjonowała roli walki z rozproszeniami- wzmacnia charakter i silną wolę!
    Szczególnie jeśli ich źródłem jest "ładna pani, która siedziała na ostatnim wykładzie przed nami"(lub przystojny pan, który ustąpił miejsca w tramwaju;)
    Pozdrawiam!;)
    Ag.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zgadzam się Ag. :) Niestety, zaplanowanie dnia, i przestrzeganie tego planu, jest znacznie bardziej wymagające, niż uznanie, że rozproszenia wcale nie są takie złe... ;) Chociaż, w gruncie rzeczy myślę, że sporo jednak (albo nawet wszystko) zależy od każdego z osobna i jego własnego sumienia. Budowanie własnej tożsamości przez pozwalanie sobie na rozproszenia brzmi bardzo atrakcyjnie, ale chyba jednak zbyt pięknie, żeby stosować jako życiową zasadę.
    Zwłaszcza niepokojące wydaje mi się zdanie: "No jak się nie uda, to nie - rozproszenie też jest częścią życia, trzeba zaakceptować własną niedoskonałość." - "zaakceptować własną niedoskonałość"? - hm... można różnie interpretować.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Macie rację - powinienem napisać: "pokochać" - pokochać własną niedoskonałość. "Będę się chlubił z własnych słabości". Te rozproszenia bowiem pokazują mi, że nie wystarczam sam sobie - że potrzebuje Drugiego (czy to Boga, czy innego człowieka), że nie jestem autarkiczny.

    Czasowa walka z rozproszeniami - tak! Ciągła wojna - nie! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. To zmienia postać rzeczy.
    Ale zgadzam się tylko w połowie. Wydaje mi się, że trochę sam sobie przeczysz. Albo nadal czegoś nie rozumiem (wtedy mnie popraw). Jeżeli rozproszenia pokazują mi, że nie wystarczam sama sobie i że potrzebuję Kogoś, to jak rozumiem, tego Kogoś potrzebuję po to żeby sobie z nimi poradzić (bo sama nie daję rady). W takim razie jednak walka. Więc dlaczego w następnym zdaniu piszesz, że "czasowa walka"? Ja bym powiedziała raczej - ciągła walka ze słabościami, stałe dążenie do doskonałości.

    Pozdrowienia!

    ps. być może klucz do sprawy tkwi w definicji "rozproszenia" bo zaczęliśmy używać zamiennie słabości/rozproszenia/niedoskonałość - a te pojęcia nie są jednak jednoznaczne.

    OdpowiedzUsuń
  13. Walka ze słabościami - tak. Autarkia - tak. Ale to wszystko bez dystansu nie działa. O to chyba trochę rozbili się stoicy - brakowało tam świadomości omylności i tej epikurejskiej nutki radości z małego. Zatem - wojna, bez litości i przerwy, ale ze świadomością, że wielki cel nie może przesłonić drobnych powodów do radości. Można przecież połączyć walkę (także tą ze sobą samym) z sympatią i szacunkiem do przeciwnika! A z przeciwnikiem, którego virtus się szanuje, można w przerwie zawieszenia broni usiąść, pogadać i wypić kubek wina ;-)

    Warunek? Brak zacietrzewienia, fanatyzmu, które biorą się z przekonania o własnej nieomylności (lub raczej: biorą się z oparcia go na emocjach, bo rozum takiego przekonania dać nie może).

    A co, jeśli ta wojna nie prowadzi do zwycięstwa? Jeśli w ogóle nie może doń prowadzić? Na dobranoc jeszcze jeden Herbert:

    Brewiarz (IV)

    Panie
    wiem że dni moje są policzone
    zostało ich niewiele
    Tyle żebym zdążył jeszcze zebrać piasek
    którym przykryją mi twarz

    nie zdążę już
    zadośćuczynić skrzywdzonym
    ani przeprosić tych wszystkich
    którym wyrządziłem zło
    dlatego smutna jest moja dusza

    życie moje
    powinno zatoczyć koło
    zamknąć się jak dobrze skomponowana sonata
    a teraz widzę dokładnie
    na moment przed codą
    porwane akordy
    źle zestawione kolory i słowa
    jazgot dysonans
    języki chaosu

    dlaczego
    życie moje
    nie było jak kręgi na wodzie
    obudzonym w nieskończonych głębiach
    początkiem który rośnie
    układa się w słoje stopnie fałdy
    by skonać spokojnie
    u twoich nieodgadnionych kolan

    ---
    Valete!

    OdpowiedzUsuń