sobota, 7 stycznia 2012

Laur jako środek nasenny znany starożytnym.

Tytuł długi, ale będzie konkretnie. Nie wiem czy z meandrów Waszej pamięci jesteście w stanie wyłowić coś tak nieznacznego jak mój post z okolic września (i to ubiegłego roku!), ale niezależnie od tego czy zastosujecie metodę wędkarską, czy też zechcecie poszperać w archiwum (nic lepszego na tym świecie, czyż nie, Adamie? :)), chciałbym Wam przypomnieć temat, który we wspomnianym poście poruszyłem. Pisałem w nim o inicjatywie. Nie o inicjatywie biernej, ale aktywnej, szukającej okazji, a nie tylko wykorzystującej te spadające z Nieba. Zapowiedziałem też, że będę Was informował o rezultatach krzesania tejże inicjatywy w przypadku mojej skromnej osoby. Zaznaczę od razu, że części z "pewnych postanowień, które ongiś powziąłem" (niektórych jeszcze, niektórych permanentnie) nie udało mi się zrealizować, ale nie o to chodzi. Lista rzeczy zatytułowana, nie must-do, ale worth-doing była długa i oczywiście nie przewidziałem w niej wszystkiego, z czym dane mi się było od tego czasu zmierzyć, ale... sami zobaczcie co z tego wyszło i jakie są rezultaty.
Bóg stworzył mnie mężczyzną, co w pewnym stopniu tłumaczy moje zamiłowanie do tabelek, statystyk itp., tak więc wybaczcie, że posłużę się teraz barbarzyńską listą, zamiast ubierać wszystko w piękną formę i słowa:

-> przedmiot robiony awansem - niby nic, ale okazuje się, że można go jeszcze gdzieś upchnąć, co odciąży mój plan w przyszłym roku)

-> tłumaczenie - cantiga, którą przytoczyłem w jednym w postów, nie trafiła na tego bloga przypadkiem - okazuje się, że tłumaczenie z wymarłego języka może być nie tylko rozwijające, zabawne i twórcze, ale daje też realne szanse na zyski i wykroczenie z projektem poza grupę fascynatów - fanatyków

-> konferencja - nie należę do osób kochających wystąpienia publiczne, ale wybrałem się na konferencję naukową portugalistów do Lublina z dość nietypowym tematem, i co? Był stres, ale byli też ciekawi wykładowcy, portugaliści z całej Polski, świetne zakwaterowanie i całkiem niezła wyżerka :)

->praca -niektórzy z Was mogli poznać moje dziecko, któremu wyrodny ojciec nadał nazwę Bibliopolis. Dla niewtajemniczonych - biblijna przeróbka nieśmiertelnego eurobiznesu stworzona z pomocą kilku przyjaciół. Otóż pewnego deszczowego wieczoru miast do szkoły, postanowiłem (Ktoś z góry maczał w tym Palce, jestem pewien) wysłać własne dziecko do jednego z wydawnictw, które to wydawnictwo ze względu na odmienny obszar zainteresowań moją propozycję odrzuciło, ale w zamian dostałem namiary na inną firmę, która grą się zainteresowała (mimo że, notabene, nie ma zamiaru jej wydawać). Współpraca się zawiązała, pierwsze pieniądze wpadły do ręki, a za niedługo możecie spodziewać się hitu (oby!). Jak to ktoś trafnie stwierdził "czy może być bardziej lajtowa praca od tworzenia planszówek?". Cóż - co prawda martwe linki to gatunek w tej pracy występujący dość powszechnie, ale praca faktycznie jest wymarzona. Jako ciekawostkę dla chrześcijan mogę podać fakt, że tzw. "dziwnym trafem" mój szef mieszka 5 minut piechotką od Borsuczej i sam stara w gry wszczepiać trochę chrześcijaństwa. Ot, przypadek, że się spotkaliśmy.

-> no i na koniec największy "sukces", a zarazem największe szczęście, o którym nawet jeśli bym tu napisał i tak nie dało by się go wyrazić :) Kto ma wiedzieć ten wie, a jeśli nie, to Kraków wielką wsią nie jest i wkrótce pewnie się dowie.

Podsumowanie chciałbym pozostawić bez głębszych refleksji z mojej strony. Starałem się unikać konkretów, żeby pokazać sam tylko, najprostszy i niestety ubrany w frazesy mechanizm. Naprawdę się da, jeśli się próbuje. Nie samemu, co prawda, ale właśnie dlatego inicjatywa jaką trzeba się wykazać, jest niewspółmierna do jej rezultatów. Tyle. Do pracy rodacy!

M. C.


P.S. Może ktoś za tym panem nie przepada, ale i tak polecam mój spodchoinkowy prezent zatytułowany Bóg, Kasa i Rock 'n' Roll Hołowni i Prokopa. Książka nietypowa, bo jest zapisem rozmowy dwóch panów (inteligentny wierzący vs inteligentny niewierzący), którzy w cywilizowany i grzeczny sposób prowadzą jeden z najstarszych dialogów świata. Szczerze polecam, szczególnie katolikom, którzy wiarę wchłonęli razem z mlekiem matki.

3 komentarze:

  1. Majkel, zostałeś ojcem?? ;P
    Bardzo ładny post, aż się ciepło robi na sercu. I jak tu nie być naiwnym idealistą? Ach, te przypadki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. zapomniałem chyba dodać, że moim celem nie była prezentacja stanu samozadowolenia (chociaż tytuł właśnie to miał sugerować):)
    Dzięki Łusiu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. wpis bardzo
    motywuje do działania :)
    i jak Łucynka napisała - ciepło się robi na sercu; a ja dodam: w szczególności, jeśli pomyśli się o takich "przypadkach" we własnym życiu :)

    Na końcu nie pozdrawiam, ale życzę śniegu ;)

    OdpowiedzUsuń