![]() |
Takiej ławki na Plantach krakowskich nie uświadczymy |
Ale nie o tym chciałem mówić - zakochanie, całusy, czułości (miód, cud, orzeszki) - to piękna sprawa, szczerze tym wszystkim parom ciał zazdroszczę tak wspaniałych przeżyć. Swoją drogą myślę, że jest to tak wielka dla nich radość, że czują ogromną potrzebę dzielenia się nią, okazywania jej dalej.
Od razu narzuciło mi się pytanie o rozsądek - rozsądek w związku. Zazwyczaj związek oparty na racjonalnych, zdroworozsądkowych przesłankach traktowany jest raczej negatywnie - kojarzy się np. z małżeństwem ustawionym przez rodziców, gdzie panna młoda młodsza jest o 30 lat od swego męża - wiadomo, że nie ma wówczas mowy o szczęściu. Czasy, gdy małżeństwa z "rozumu" tego typu były zawierane we wszystkich sferach społecznych, chyba minęły - wyjąwszy może współczesną arystokrację. Myślę jednak, że coraz częściej można spotkać - szczególnie wśród ludzi religijnych - małżeństwo, czy raczej związek z "rozsądku" innego typu.
Chodzi tu o sytuację w której jedna strona wybiera drugą nie ze względu na zakochanie, podobanie się, ale - często podświadome - uczucie, że "z kimś takim powinnam/powinienem być". To jest ktoś, z kim znajdę szczęście, będą fajne dzieci, fajne wakacje, fajne życie. Myślę, że to głos rozsądku mówiący, że ładniejszej/mądrzejszej/lepszej/itd dziewczyny/chłopaka nie znajdziesz --> łap, chwytaj, bierz. Z drugiej strony, często głos rozsądku mówi, że już czas na to, ze jak będziemy zwlekać, to nic nie znajdziemy, będziemy samotni. Bardzo często robią tak ludzie religijni, szukając koniecznie wypełnienia swojego "powołania". Nie mówię, że to jest złe - rozsądek sam w sobie nie jest zły. Zły jest dopiero wtedy, gdy towarzyszy mu "uczucie" (jak zauważyliście w cytatach często umieszczam słowa, które nie do końca oznaczają to, co mam na myśli - zdaję się na intuicję Szanownego Czytelnika :-) lęku. Lęku przed samotnością, przed nie znalezieniem Nikogo-Lepszego. Myślę, że taki lęk z jednej strony oparty jest na braku ufności we własne siły (z jednej strony), ale też braku ufności w stronę owego potencjalnego partnera (z drugiej strony). Biorąc pod uwagę tą drugą stronę - brak tej ufności polega na tym, że rozsądek - jeśli już jest - opiera się nie na zaufaniu, jak jest w miłości, ale na lęku. To jest taka zdroworozsądkowość nowych czasów, rzekłbym - postmodernistyczna rozsądkowość. Ludzie tak boją się o swoją przyszłość, kariery, szczęście, dzieci (których to jeszcze nie ma na świecie...) że biorą pierwszą osobę, która tak naprawdę nie da im miłości. Dlaczego? Bo traktują ją, jakby powiedział Kant, nie jako cel, ale jako środek - środek do własnego szczęścia, czy innych spraw.
A rozsądek w innych sprawach - to już inna kwestia...