środa, 14 grudnia 2011

Nie patrz pod nogi...


Łatwo powiedzieć komuś, kto wychował* się w Nędzy, gdzie wszystkie chodniki są proste, albo dopiero w planach. Ulice Wielkich i Starych Miast mają to do siebie, że aby przejść po nich bez uszczerbku dla zdrowia, do znudzenia należy wykonywać gałką oczną ruch typu stopy-horyzont. Ta nużąca, lecz zbawienna w swojej istocie taktyka pomaga nie tylko uniknąć potknięcia się o wyrastający z nienacka fragment chodnika, ale i zlustrować przechodnie jednostki ludzkie w promieniu od 2 (wersja dla krótkowidzów) do 10 metrów, co z kolei zapobiega spotkaniu pierwszego stopnia (którego efektem mogłoby być na przykład zapoznanie się z przyszłym małżonkiem - metoda nie jest więc idealna, chociaż dla niektórych, o cięższym bagażu doświadczeń, mogłaby tym bardziej dowodzić jej zbawczego wpływu). Niestety, niniejsza taktyka odnosi skutek w przypadku osób, które w Wielkim Mieście chcą jedynie przetrwać. Wam, osobom o wyższych, duchowych wręcz potrzebach proponuję swoisty apgrejd**. Stopy-horyzont-nieboskłon. Ach, jakże wielkiego skupienia wymaga stosowanie takiej techniki w Wielkim Mieście.
Do rzeczy. Chcę się dzisiaj z Wami podzielić moim spostrzeżeniem. Najwyraźniej nie jestem zbyt bystry, skoro mniej więcej dwa razy do roku zdarza mi się w Krakowie odkryć Górne Miasto. Wygląda to tak, że dnia jak codnia idę sobie najzwyczajniej tą samą od dwóch lat trasą i nie wiedzieć czemu spoglądam w górę. Dzisiaj przydarzyło mi się to właśnie tam, gdzie Gołębia wpada w Bracką. Może dlatego, że wybierałem się na Mszę, mój wzrok uciekł w górę i nagle... przestałem rozpoznawać to miejsce, a gdzieś powyżej pierwszej linii balkonów zobaczyłem zupełnie nowe Miasto. Nie wiem czy to ja jestem dziwny, czy Wy też na co dzień mieszkając, biegając i załatwiając przeróżne (ważne przecież) sprawy w Wielkim Mieście nie dostrzegacie, że ponad jego zwartą architekturą rozciąga się takie same*** jak nad spokojnymi wsiami i lasami niebo.
Stało się już zwyczajem, że pisząc posta najpierw dostrzegam coś prostego, co szczególnie mnie w ostatnim czasie zaskoczyło czy zaciekawiło, a potem, żeby blog nie wyglądał zbyt łyso, doklejam temu filozoficzno-refleksyjne włoski. Tym razem wymyśliłem teorię, którą już Wam częściowo wyłożyłem: Kraków ma dwa piętra + daszek^. Ba! Ma nawet swoje własne, krakowskie niebo. Wrocław też. I nawet Warszawa. Jeśli nigdy się nad tym nie zastanawialiście, to spróbujcie przejść się po Waszych ulubionych dzielnicach w poszukiwaniu drugiej warstwy Dużego Miasta, a może wybijecie się na chwilę z rutyny. Doznania szczególnie intensywne w okolicach rynku. Oczywiście, na wielkomiejskim bruku pominięcie pierwszego elementu sekwencji stopy-horyzont-nieboskłon, może się skończyć tragicznie, ale ten drugi i trzeci są przecież o wiele bardziej...odkrywcze****. Czasem po prostu warto się potknąć, żeby zobaczyć



M.P.J.


*tylko częściowo
** to od nieustannego obcowania z komputerem, błe!
***no, może trochę bardziej przykurzone
^taki nad piętrami kamienicy, pewnie jakoś się nazywa :)
**** tak, tak - wielka myśl, jaka filozofom się nawet nie śniła, kryje się w tym zdaniu. Pozostawiam refleksji :)

1 komentarz: