poniedziałek, 19 grudnia 2011

Przed-Świątecznie

Jesteśmy w zasadzie na finiszu Adwentu, do Świąt Bożego Narodzenia zostało już tylko kilka dni. Pojawia się w związku z tym u niektórych, co gorliwszych wiernych "pokusa" zrobienia czegoś, żeby (i) tym razem Przyszedł, Narodził się. Do takowych delikwentów/delikwentek (w tym siebie) piszę tego posta. Nie będę wnikał na ile jest owa pokusa (myśl) potrzebna bądź nie, ale z mojego dotychczasowego doświadczenia wynika, że spotyka nas ona na bardzo różnych poziomach, a jeszcze bardziej różnorodne sposoby znajdujemy na radzenie sobie z nią. Ale nie o tym chcę pisać. Czyli o czym? A raczej o Kim?
O Bogu (wiem, że to niezbyt stosowny temat i w ogóle jakiś taki... nie łatwy, ale nigdy nie należałem do ludzi szczególnie rozsądnych, więc się tym nie przejmuję). Zazwyczaj dość bezkrytycznie przyjmujemy, że dobrze jest chcieć/życzyć sobie/tęsknić etc za Bożym Narodzeniem - nie za gwiazdką, wigilią itd ale za konkretnym spotkaniem z Bogiem w naszym życiu, za Jego przyjściem do nas tu i teraz. Co bardziej "rezolutni" nie tylko pragną Jego przyjścia, ale na różne sposoby próbują Mu w tym pomóc - znamy to doskonale. Ale.. jak często się pytamy, Czyjego przyjścia chcemy i na jakich (a raczej czyich) zasadach? Dlaczego w ogóle tego pragniemy? I za czym właściwie tęsknimy? Czym ma być to Boże Narodzenie przez duże "B"?
Niby oczywiste, a jednak.. jest z tym trochę kłopotów (ja przynajmniej takie miewam). Owszem, bardzo często proszę, żeby wreszcie Przyszedł, Narodził się. Problem w tym, że zazwyczaj przy okazji dorzucam w ramach niezauważalnego gratisu pakiet "życzeń dodatkowych", czyli: tak Panie Boże, przyjdź, i zrób to, tamto, owamto i jeszcze jakbyś uznał, że siamto też możesz zrobić, ja się nie obrażę. Czyli: tak Panie, potrzebuję Cię, bo mam dużo problemów, z którymi sobie nie radzę, a bardzo bym chciał już nie musieć się z nimi męczyć, żeby jakoś tak wreszcie było prościej. A przecież to oczywiste, że jeśli przyjdziesz i jeżeli mnie kochasz, to będziesz chciał zrobić dla mnie coś dobrego - i ja wiem, co to jest, więc nie będziesz już musiał się zastanawiać. Ja mam bardzo dobry plan na (moje) szczęście, Ty masz odpowiednią moc, razem go zrealizujemy i będzie super. Ujmując to dosadniej, umiemy prosić: tak, przyjdź Panie Boże ze swą wszechmocą i służ mi pokornie, a wszystko będzie super - niebo na ziemi. Nie czarujmy się, potrafimy tak myśleć, tak się modlić, na takie "boże narodzenie" czekać. Czyli potrafimy w pełni zewnętrznej gorliwości gdzieś głęboko w Jego dobroć, mądrość i miłość wątpić (kiedyś dziwiłem się, czemu tak często w Ewangelii Jezus zarzuca uczniom małą wiarę, teraz już mniej się dziwię..). Pozostaje nam liczyć tylko na wszechmoc i na to, że uda się nam Go namówić, żeby zgodził się ją wykorzystać na nasz użytek. Pycha (bo to ona tym wszystkim struje) potrafi być bardzo podstępna i świetnie się kamufluje - fakt. I chyba nie ma takich wśród nas, którzy umieliby zawsze sobie z nią radzić.
O jakie zatem Boże Narodzenie mamy się modlić?
W tym roku bardziej niż kiedykolwiek uderzyła mnie (i wciąż "uderza") pokora Bożego Narodzenia. Tak się jakoś dziwnie (z naszego punktu widzenia składa), że Bóg przychodzi i działa inaczej, niż my się tego spodziewamy, a zwłaszcza unika wszelkiego tryumfalizmu (czasem mam wrażenie, że Go po prostu nie cierpi, ale to już moja osobista opinia). Przychodzi, ale rodzi się w jakieś jaskini wśród bydła jako maleńkie dziecko, bezbronne, zdane na opiekę nie do końca ogarniających to wszystko ludzi. Szczerze powiedziawszy, nie jest to zbyt spektakularne. Na pierwszy rzut oka wcale nie oszałamia, nie jest atrakcyjne. Wcale nie ułatwia życia, nie rozwiązuje naszych problemów (przynajmniej tak się może wydawać). Po co właściwie nam taki Bóg? Czy za takim Bożym Narodzeniem z taką gorliwością tęsknimy? Czy o takie przyjście prosimy?
Najbliższe dni to świetna okazja do zastanowienia się, w Kogo i Komu wierzymy. Pokora Bożego Narodzenia może bardzo pomóc w określeniu kondycji naszej wiary i pokazać, czego rzeczywiście nam brakuje oraz o co warto się modlić i Boga prosić.
Tęsknoty za Bogiem pokornym, który przychodzi do nas wciąż tak samo "inaczej" (i niekoniecznie 25 grudnia) jak przed dwoma tysiącami lat w Betlejem, sobie i wam wszystkim na ten czas życzę :)


PS: mały bonus, który kiedyś bardzo pomógł mi w nawróceniu i wciąż kojarzy mi się głównie z Bożym Narodzeniem: http://caligo.wrzuta.pl/audio/8JK99OjBBFf/40i30na70_-_piosenka_o_milosci

3 komentarze:

  1. Mimo lekko kaznodziejskiego stylu...świetny :) Potraktowałem Twojego posta jak miniaturowe rekolekcje last minute.
    שלום

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałem, że Jezus urodził się w jaskini. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaskini, grocie, szopie - te pojęcia w Izraelu są płynne (jak na mój gust) ;)

    OdpowiedzUsuń