poniedziałek, 12 marca 2012

Znaleziona zguba

Jeszcze w piątek myślałem, że tym razem mój post osiągnie szczyt egzystencjalnego pesymizmu. I gdybym go zdążył w piątek napisać, pewnie dziś łapałbym się za głowę :) Na szczęście miałem pilniejsze sprawy. Cóż zatem się stało przez tych kilka dni?
Teoretycznie nic "nadzwyczajnego", choć w praktyce o wiele, wiele więcej. W sobotę o 6:30 rano wsiadłem do autobusu, by po 3 godzinach znaleźć się na Dworcu Głównym PKS we Wrocławiu. Jeszcze nie zdążyłem dobrze wysiąść gdy zauważyłem czekających na mnie Martę i Adama. Z kilkumiesięcznym opóźnieniem udało mi się wyrwać z niekończącego się wiru spraw do załatwienia i udać do nich z wizytą "poślubną". Po-ślubną, bo wbrew przyjętym "racjonalnym" zwyczajom postanowili nie czekać na koniec studiów, stabilną karierę i ustawienie w życiu żeby móc powiedzieć sobie, że się kochają i chcą do tego wszystkiego dążyć już razem, jako rodzina.
Nie było mnie na ich ślubie i weselu, pracowałem wtedy w Amsterdamie i choć bardzo chciałem, nie miałem jak dojechać. To był jeden z tych dni w życiu, kiedy człowiek najbardziej potrzebuje daru bilokacji, ale jakoś się on nie pojawia. Byłem pewien, że dużo szybciej uda mi się do nich pojechać, planowałem zrobić to w październiku. Ale, jak to zwykle u mnie, działam skutecznie, tyle że powoli i z opóźnionym zapłonem. Grunt, że z października nagle zrobił się marzec. Uznałem, że dość już szukania dobrego terminu, bo i tak się nie doczekam, po prostu sprawdzam czy są wtedy w domu i jadę. Na szczęście byli. Choć we Wrocławiu jest wiele innych osób, z którymi także chciałem się spotkać, ten weekend postanowiłem poświęcić tylko im.
Spędziłem z nimi 36 godzin. Zobaczyłem zdjęcia i film ze ślubu i wesela (zrobiło mi się kilkadziesiąt razy bardziej żal, że byłem tylko duchowo), zostałem bardzo konkretnie i pysznie (luksusowo jak na żywot studencki) nakarmiony, przeżyłem wieczorny spacer na osiedlową górkę (niezły widok na Wrocław nocą), poranną mszę niedzielną z "ostrym" kazaniem, poza tym ileś godzin rozmów przy herbacie najwyższej jakości (jako chemicy mieli na to dowody) na bardzo różne tematy. I oczywiście kilka godzin snu.
Zasadniczo nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Zwykła wizyta u rzadko widywanych przyjaciół. Ale gdzieś w tej całej normalności nawet nie szukając znalazłem skarb. Kiedyś spotkałem cytat dobrze to określający. Autora nie pamiętam, ale tekst mogę przytoczyć: "Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem". Tak sobie teraz myślę, że to były najlepsze (jak dla mnie) rekolekcje wielkopostne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz