niedziela, 6 lutego 2011

O pożytkach kolektywnej konsumpcji

Chłopaki rozpisują się na ważne tematy, ja się trochę do tego nie nadaję. Jako mentalny borsuczy outsider wolę zająć się czymś, na czym się znam, co lubię i co jest swego rodzaju wizytówką mojej osoby - jedzenie :)
Obok spania (o którym będzie kiedy indziej) szeroko rozumiane jedzenie to chyba moja ulubiona funkcja życiowa (przy takim nazwisku jak moje trudno tego uniknąć). Najpierw pochwale się opisem moich kulinarnych przeżyć z ostatnich dziesięciu dni. Choć sam lubię gotować, ostatnio raczej nie miałem po temu okazji. W czasie zamieszek związanych z wyborami przebywałem na "delegacji" u mojej chrzestnej w Cieszynie, i chyba wyjechałem stamtąd co nieco cięższy :) Mam to wielkie szczęście, że zasadniczo wszystkie kobiety w mojej rodzinie w kuchni potrafią czynić czary (nie to żeby męska część sobie nie radziła). U cioci spędziłem około doby, czyli załapałem się na cztery niebagatelne posiłki: najpierw zupa rybna, kluski śląskie z sosikiem i mięsem wołowym i pycha sałatka, potem w oczekiwaniu na kolację pustoszyłem z kuzynem miski wypełnione migdałami, orzechami laskowymi i nerkowcami; wieczorem nastało wielkie biesiadowanie przy tylu frykasach, że z przyzwoitości wspomnę tylko o doświadczeniu tego, że czerwone wytrawne wino może naprawdę smakować, jeśli ma odpowiednie "towarzystwo" :) na śniadanie pałaszowałem świeże kajzerki z łososiem, a przed odjazdem załapałem się na domową pomidorówkę i przepyszną, rybną lazanię... mmm... Po powrocie do Krakowa uświadczyłem bardziej studenckiej, ale wciąż przepysznej strawy, czyli ziemniaki z cebulką zapijane sokiem pomarańczowym ;) Kolejne dwa dni przetrwałem na skradzionych Karolowi kawałkach ciasta od Dominiki i o własnych kulinarnych siłach (nie ma się nad czym w tym wypadku rozpisywać). W poniedziałek po burzliwych, pełnych emocji, spięć i przepięć godzinach degustowałem kontrowersyjne spaghetti Karola, które zasadniczo było nad wyraz smaczne, pomijając odbierające apetyt okoliczności. We wtorek zaś, pierwszego dnia moich i Karola ferii, udaliśmy się na wizytę obiadową do Księstwa Wielickiego, gdzie Monika z Asią ugościły nas zupą serową z grzankami oraz sznyclami z ryżem i podsmażana marchewką :) A w środę do borsuczej nory z gotowym obiadem i deserem przybyły Dominika i Ania.. Cóż to było za miłe popołudnie :) tak na marginesie, męskie mieszkanie jest fajne, ale wizyta dziewczyn zawsze poprawia ogólną radość życiową. Dominika w swym, jak to zgrabnie Karol ujął, seksownym fartuszku, podała nam kluski śląskie z roladami i mądrą kapustą (zna się kobieta na gotowaniu, trzeba jej to oddać), Ania dołożyła zdobyczny deser, a kiedy już nie mogliśmy się ruszać, przypomnieliśmy sobie, że czekały na nas jeszcze pycha ciastka Dominiki. Jest tylko jedna rzecz lepsza od świetnego, a na dodatek darmowego obiadu: poobiednia drzemka - ten jeden raz wszystkim spodobał się mój oryginalny pomysł spędzenia czasu ;) W czwartek pojechałem do domu, w którym to mama rozpieszczała mnie do dzisiejszego poranka.. ehh.. Ale przywiozłem nowe zapasy słoików i pyszności, lodówka i szafka zapchane :)
Mówią, że student to wiecznie głodne stworzenie, i coś w tym jest. Zwłaszcza na pierwszym roku zdarzały się dni "żeby mi choć na obwarzanka starczyło".. Ale potem przyszły bliższe znajomości z odpowiednimi osobami, które charakteryzuje wspaniała cecha: lubią gotować, ale nie lubią jeść w samotności :) Mówi się też, że aby powstała przyjaźń, trzeba zjeść razem beczkę soli. Paradoksalnie czasem działa to w bardzo dosłownym znaczeniu. Mam całkiem sporo relacji, które wynikły ze wspólnego jedzenia. Choćby Karola poznałem i polubiłem w trakcie wspólnych jajecznic po porannym czwartkowym basenie na pierwszym roku. Znacząco rozwinąłem swoje znajomości z ludźmi z filozofii w trakcie obiadów w stołówce na Jabłonowskich, w Koko, lub w kolejce po mniej ambitne przekąski w kefirku albo piekarni przy Placu Dominikańskim. Jakby nie było, Eucharystia jest ucztą, o bodaj największym znaczeniu, na której najlepiej poznajemy Tego, Którego najbardziej warto poznawać. Trzeba by zrobić kiedyś spotkanie STOSu na temat teologii jedzenia :)
Skądinąd nie tylko konsumpcja, ale i proces przygotowania odznacza się silnymi właściwościami jednoczącymi. O ile tylko na jakimś wyjeździe gotuje się samemu (to wielki atut beczkowych wyjazdów), wiadomo, że większość najciekawszych rozmów odbywa się między krojeniem cebuli a ubijaniem kotletów :) te niesamowite chwile, kiedy dziewczyna uczy cię, jak cienkie i równe mają być plasterki tej marchewki, kładąc rękę na twojej ręce dzierżącej tępy nóż.. aż chce się kroić krzywo, byle jeszcze raz podeszła bliżej ;)
Ciekawe, że często w kuchni czujemy się najswobodniej, najbardziej po domowemu. Moim ulubionym miejscem z dawien dawna jest kuchnia u mojej babci, w której wydarzają się rzeczy niezwykłe... :) Można spędzić tam całe godziny, w trakcie których babcia testuje pojemność żołądka, ogrywa mnie w karty, opowiada wszelkie możliwe i niemożliwe historie, przytuli, kiedy trzeba ochrzani, pośmieje się, popłacze... na różne sposoby okaże swoje dobre serce :)
Z jedzeniem jest jeden kłopot, czy też innymi słowy, czynnik dzielący: zmywanie. Różnie rozstrzyga się kwestię tego, kto odpowiada za ubrudzenie talerzy; w zależności od okoliczności może to być bądź osoba, która posiłek nakładała, lub ta, która rzuciła pomysł wspólnego posiłku, ostatecznie ta, która "tylko" jadła. Szlachetne istoty zawsze gotowe do chwycenia za płyn do mycia naczyń i inne akcesoria, należą do zdecydowanej mniejszości. Na przykład na trzech borsuków żaden nie wykazuje się taką cechą, stąd łatwo zdiagnozować główny przedmiot naszych codziennych sporów.
No nic, chyba się trochę rozpisałem... Ale o jedzeniu przecież można pisać, i pisać.. byle było coś do przegryzienia pod ręką ;) Tak czy owak, jeśli komuś dokuczałaby posiłkowa samotność, ja zawsze chętnie pomagam w rozwiązywaniu takich problemów :)

Aktualnie Najedzony Andrzej

12 komentarzy:

  1. Odwieczna zagadka rozwiązana - a jednak można być zarazem dobrym chrześcijaninem i dobrym rurkoczółkowcem - http://borsucza.blogspot.com/2010/12/dumanie-przed-swiateczne.html

    Nie spodziewałem się!

    Warto dodać, że gdyby jakieś dziewczyny też chciały mieć zdjęcie z Andrzejem to bardzo proszę o uprzedni kontakt na priv...

    OdpowiedzUsuń
  2. nie ładnie jest się tak objadać.
    a co do kuchni- faktem jest że najlepsze imprezy są w kuchni. oraz że dla gości imprezę robi się w pokoju gościnnym, a dla znajomych w kuchni

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż zatęskniłam za wspólną herbatą, ciastkami czy ciastem Twojej mamy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wilq, dlaczego nie ładnie się objadać? :)
    Człowiek został stworzony do tego żeby być szczęśliwym. Jeśli Andrzej jest szczęśliwy kiedy je, to niech mu to wyjdzie na zdrowie ;]
    Eh, po przeczytaniu takiego posta, aż mam ochotę nauczyć się porządnie gotować :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Publikowanie takich postów powinno być zabronione! Jak można czytać o takim pysznym jedzeniu jednocześnie go nie jedząc?! Skandal!!!!!Ha, chociaż smak zupy serowej mogę sobie przypomnieć:P Do mojego obrazu cudownej kuchni zabrakło jednak...kawy!!!:D

    OdpowiedzUsuń
  6. po przeczytaniu tego posta mam takie samo odczucie jak Zagadka - nauczyć się gotować:P chociaż.. sprawdzam się jako pomocnik szefa kuchni - to też jest przydatne:P

    OdpowiedzUsuń
  7. http://www.youtube.com/watch?v=QCU33C6RHPk
    posłuchajcie chociaż fragmentu 1:20 - o Was;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Studentom o jedzeniu to trochę jak ślepemu o kolorach:D

    OdpowiedzUsuń
  9. a ja chciałam się poskarżyć, że napisałam rozbudowany, piękny komentarz, po czym coś się psujneło i wszystko zniknęło :(
    a, że nie chce mi się odtwarzać z pamięci ;p to tylko pozdrowię i ewentualne uwagi przekażę ustnie :P

    @Adu - idealny fragment :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Aduś no pewnie, że świetnie Ci idzie asystowanie, jak mnie pamięć nie myli same smaczne rzeczy nam w Wiedniu lub Krakowie wychodziły w czasie wspólnego gotowania :))) nie ma to jak się za nie zabrać od nowa :)

    A tak w ogóle to ja też uwielbiam tę kuchnię naszej babci, najpyszniejszy na świecie rosół i najrozkoszniej możliwie zaskoczoną babcie jak się po raz tysięczny okazuje, że nie lubię marchewki w rosole i zgrabnie przerzucam ją uradowanemu Andrzejowi... Bezcenne.

    OdpowiedzUsuń
  11. No tak, od pięciu już lat babcia podaje mi cukier do herbaty, ciastka i cukierki w poście, domową kiełbasę i kaszankę w piątek... :) między innymi dlatego jest taka kochana

    OdpowiedzUsuń