środa, 9 lutego 2011

Mniej wesoło...

Postanowiłem napisać kolejny post, przed długą feryjną przerwą na pewno się przyda... Nie będzie jednak o tak wesołych i przyjemnych rzeczach jak jedzenie, czy papier toaletowy, ani o tak błahych jak piractwo i ściąganie muzyki z internetu. Nie będzie nawet o papieżu, ani światłości świata, ani o interesującej lekturze...

Ten post chciałem poświęcić gatunkowi rurkoczułkowców, o których już m.in. tutaj wspominałem. Ostatnio musiałem nieco poczytać o acedii (pozdrawiamy Dominikański Ośrodek Liturgiczny!), po sesji w ramach odpoczynku czytałem Melancholię autorstwa krakowskiego psychiatryka - Antoniego Kępińskiego (polecamy!).

Czym jest acedia? Jest to stan w który stosunkowo często wpadam, który wiąże się ze swoistym wypaleniem. Ale nie jest to zwykłe wypalenie - mamy chęć do życia, jednak gdy już mamy coś zrobić, utworzyć coś, wówczas ogarniają nas między innymi:
- nuda
- senność
- obojętność w stosunku do wyników naszego działania
- wkurzenie
- brak satysfakcji z danej aktywności i ogólnie całego życia...
Ja sam dla siebie jestem najbardziej odpowiednim przykładem rurkoczułkowca chorującego na acedię. Chorobę tę można też pomylić z depresją, wszechogarniającym pragnieniem świętego spokoju oraz posesyjnym zmęczeniem. Jednak nie jest to oczywiście choroba w sensie psychiatrycznym, jest to raczej bardzo negatywny stan duszy, który z własnej woli popadamy. Jakie są jego źródła? Ja potrafię podać dwa - wygórowane ambicje i brak umiejętności dziękowania za to, co się ma.
W filozofii jest taka śmieszna teoria, zwana teorią możliwych światów - wedle niej równolegle do naszego świata istnieją także inne, gdzie historia potoczyła się inaczej (np. Krzyżacy wygrali bitwę pod Grunwaldem). Cóż, myślę że podobnie ma wielu ludzi, choć ich możliwe światy dotyczą przyszłości - tego kim będą, co będą umieli, co będą posiadać, a w drastycznych przypadkach - ile panienek "zaliczą". Czy to są wygórowane ambicje? Wydaje się, że nie, szczególnie w pierwszym i drugim przypadku. Więc co jest w tym złego...? Wydaje mi się, że ambicja staje się wygórowana, gdy przerasta nie nasze możliwości, lecz nasz stan obecny - gdy przestajemy żyć konkretami, wypełnianiem codziennych szarych obowiązków i zaczynamy tylko marzyć, myśleć o tym jakim człowiekiem będę.
Myślę, że jest to częsta przyczyna rozpadu związków, bądź budowania nieszczęśliwych związków małżeńskich - zakochani myślą bardzo często o małżeństwie, o tym jaka kobieta/mężczyzna będzie za 30 lat, jakie będą mieli dzieci, wymyślają imiona... Potem, już po 3-4 miesiącach wyznają sobie miłość, akceptując wyimaginowany obraz "przyszłego współmałżonka". Przykre.
Skąd się takie ambicje i możliwe światy biorą? Chyba z tego, że nie umiemy dziękować, ani docenić tego kim jesteśmy tu i teraz. I nie mówię o pasywności, że niby każda autokrytyka jest zła. Nie. Ale jak już żyjemy tu i teraz, to nie myślmy że może być lepiej, ale że ogólnie jest dobrze, ogólnie mogę dążyć do szczęścia, ogólnie mogę kochać itd - co najwyżej w szczegółach jest gorzej, no więc spróbuję się nimi zająć. I dziękuję sobie albo Bogu, że dostrzegam te szczegóły, że mogę tyle robić dla ludzi... Że nawet prosta czynność - mycie zębów, jedzenie, uczenie się - są czymś, co już osiągnąłem.
Jak zapobiec acedii? Zastosować metodę skup-się-na-tym-co-tu-i-teraz... Zamiast myśleć jakie fajne, nowe studia możesz podjąć za pół roku, kogo sympatycznego poznasz na kolejnej imprezie lub gdzie byś chciał pracować jako absolwent 3 zarąbistych kierunków, zajmij się tym, by dobrze przeczytać tą książkę, odpowiedzieć na listy mniej sympatycznych koleżanek lub po prostu uśmiechnąć się do tych kolegów jakich masz, by się lepiej poczuli, by żyć konkretem. Acedia ogarnia szybko, szybko przestajemy pamiętać o dziękczynieniu, o tym że możemy być szczęśliwi tu i teraz, potrzebujemy nie wiadomo jakich wycieczek i atrakcji, które po 5 minutach i tak zaczynają być nudne.
Posłużyłbym się jakimś mądrym cytatem, ale nie mam pod ręką... Może być ten: "jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to podaj mu swój plan na jutrzejszy dzień" (chyba św. Augustyn).

Przepraszam, że ten post taki niewesoły i może chaotyczny. Jak chcecie naprawdę dowiedzieć się czym jest acedia to tutaj znajdziecie więcej informacji.

MÓWIMY NIE MOŻLIWYM ŚWIATOM:)!

16 komentarzy:

  1. Ogólne potępienie planowania przyszłości, jakie przejawia się w tym tekście jest niedobre. Jak to ktoś kiedyś mądrze powiedział: "Ruscy nawet nie srają bez planu." ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja jak zwykle wywołam burzę/lawinę komentarzy/żywą dyskusję i co tam jeszcze i znów napisze: Michale, zgadzam się z twoim komentarzem w 100% :D

    pozdrawiam, wróćcie cali (i wasze bagaże też) oraz zdrowi, i zadowoleni z borsuczej, zimowej migracji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Krytyka planującego (poczuciowego) rozumu:
    Rozum planujący rości sobie prawo do potencjalnego przekształcania rzeczywistości. Zgadzam się z tym, że planujemy, tylko jest to bardziej ukryte. Większość ludzi żyje w projekcie siebie nie chcąc spotykać się z sobą-tu-i-teraz. Mamy wrodzoną zdolność do tworzenia idealnych wzorców samych siebie, które są zdecydowanie nieosiągalne ale nam to zbytnio nie przeszkadza (ludzki realizm to przereklamowany pomysł). Jesteśmy niedoskonali, skończeni, często słabi i jakoś nie bardzo sobie z tym radzimy. Lubimy "siebie", ale właśnie tych z projektu, lepszych, mądrzejszych itp. Ja-tu-i-teraz jest co najwyżej tolerowane jako konieczny etap w drodze do projektu. Projekt stać na plany, ja-tu-i-teraz nie może nic planować, przecież człowiekowi takich rzeczy nie wolno, planować może tylko Bóg.
    Wiemy, że bogami nie jesteśmy, ale nie znaczy to, że nie chcielibyśmy być. Zaczęło się od Adama i Ewy, człowiek zjadając owoc uwierzył, że nie dobrze być człowiekiem, lepiej stać się bogiem. Trudno się z tego kłamstwa wyzwolić, jest niezwykle powszechne. Rozum planujący ulega ułudzie dostępu do prawdy. Ma nawet zabawny wariant korespondencyjnej teorii prawdy: veritas est adequatio rei et sensus (prawda to zgodność myśli i odczucia). W jej świetle moje odczucia mówią prawdę o świecie i o mnie. Nie rozum, ale tzw. serce wie lepiej. Zamiast faktom wierzymy temu co czujemy. Nie czuję Boga, więc go nie ma. Nie czuję, bym był dobry, bym był czegoś wart, więc z pewnością tak jest. Nie czuję by ona miała rację, więc jej nie ma. Żyjemy w świecie poczuć dyktowanych przez pozór rozumu planującego. Czuję, że świat nie ma sensu, więc z pewnością go nie ma. Czuję, że każdy ma swoją racjonalność, swoją logikę etc.. Czuję i do takiej metody poznania ograniczam swoje bycie w świecie.
    Wiem, że są pojedyncze osobniki homo sapiens sapiens które o tym "sapiens" nie zapominają i z tego korzystają, ale gatunek to coraz rzadszy. A przecież tym, co nas wyróżnia pośród zwierząt nie jest rozum planujący, czy też rozum poczuciowy, ale rozum czysty, teoretyczny. Zwierzęta czują, i to często bardziej intensywnie i szczerze niż my. Ratio jest darem, nie przekleństwem, a często się nasz rozum właśnie tak traktuje. Oddanie się we władanie rozumu planującego(poczuciowego) jest swoistym grzechem przeciwko naturze ludzkiej, zezwierzęceniem w znaczeniu degradacji do poziomu istot tylko czujących. Z pozoru nie brzmi to źle, ale oznacza rezygnację z wolności, która (słusznie lub nie) dla wielu jest wartością absolutną. Tylko dzięki temu, że z jesteśmy istotami rozumnymi z jednej, a skończonymi z drugiej, możemy posiadać wolność woli, wolność wybierania. Możemy decydować i to nas odróżnia od zwierząt. Ale tkwimy w kłamstwie, które mówi, że aby móc decydować (w tym planować), nie możemy być "tylko" ludźmi, takimi skończonymi, niedoskonałymi, wciąż wątpiącymi istotami.
    Aby planować, trzeba zaakceptować wiele z dzisiejszej perspektywy nie-akceptowalnych faktów. Trzeba odrzucić pewność odczuć i idealny projekt nas. Wbrew pozorom ani zwierzęta ani bogowie nie planują. Planują ludzie, którymi my nie chcemy być. Wyzwolenie z pozoru rozumu planującego(poczuciowego) nie jest ani łatwe, ani przyjemne, ani szybkie. To oznacza, że nie zyska raczej popularności, a my nie zaczniemy masowo wracać do bycia ludźmi i do planowania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogólnie zgadzam się z zauważonym przez Karola problemem, ale jego źródeł szukałbym trochę gdzie indziej. Komentarz wyżej napisałem jakiś miesiąc temu w odpowiedzi na apel o to, by nie bać się planów i marzeń; wciąż jestem przekonany, że w acedię wpadamy w dużej mierze w ramach edeńskiego dziedzictwa.

    OdpowiedzUsuń
  5. ale czy żeby żyć tu-i-teraz trzeba się wyzbyć marzeń i planów? bez myślenia "to poczytam dziś książkę" - tej książki się nie przeczyta, a gdy się nie umie dziękować i uśmiechać do ludzi to trzeba się tego nauczyć, uwaga - planując to - czyli systematycznie ćwiczymy się w cnocie. poza tym "tu i teraz" tak naprawdę nie istnieje - jest tylko przeszłość i przyszłość:P (np. w przeszłości już jest napisane przeze mnie zdanie;))

    OdpowiedzUsuń
  6. *Psychiatry, Kochanie, a nie: psychiatryka ;* ( http://www.sjp.pl/co/psychiatra )
    *mówicie o niczym innym, jak tylko o niskim poziomie endorfin.
    to można kontrolować nie zmieniając "marzycielskiej" natury :-)
    jasne, Karol ma rację, ale jest to dosyć wyidealizowane spojrzenie...

    OdpowiedzUsuń
  7. "tą książkę" Tę książkę, mon ami! Zlituj się nad naszym ojczystym językiem ;-)

    Tylko co to ma wszystko wspólnego z możliwymi światami?

    A propos planowania: są chyba dwie rzeczy, które trzeba umieć zbalansować - ów cytat Anonimowego z "Polowania na Czerwony Październik", czyli nawet najprostszych czynności nie robić bez planu, z drugiej strony - elastyczności. Tu pełna zgoda z uwagą Ady (ukłony :-) ).

    Skoro jesteśmy przy wojskowych metaforach - moim zdaniem ideą nie jest skupiać się tylko na tym, co widać w tej chwili - to zwyczajna głupota w stylu francuskim. Trzeba raczej niejedną godzinę spędzić nad mapą. Nie mieć PLANU ale mieć tych PLANÓW od groma (z całym szacunkiem dla zaprzyjaźnionego psa pana Profesora ;-) ) i do żadnego nie być przywiązanym, umieć je zmieniać w zależności od sytuacji. Wtedy odpada apatia (bo planowanie wypełnia wolny czas ;-) ), a w razie, gdy konsekwentnie realizowany plan bierze w łeb, nie ma paniki, bo działa się zgodnie z góry opracowaną alternatywą.
    Masz rację pisząc, że nie należy się spodziewać, a działać. Nie zgadzam się zaś, że skoro nie należy się spodziewać, że ten mój plan się powiedzie, nie powinienem planować. Muszę po prostu wziąć w planie pod uwagę, że to coś się nie uda.

    Tego właśnie nie umieli Ruscy ;-)

    Inna bajka, że w końcu to wzięcie w nawias obejmie też nie tylko środki, ale i cele. Ale to dluga rozmowa.

    OdpowiedzUsuń
  8. cenna uwaga Bartku - też nie wiem co to ma wspólnego z możliwymi światami ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Bracia i siostry,

    nie mogę się z Wami nie zgodzić, macie wszyscy rację, ale nie chodziło mi do końca o planowanie, które samo w sobie złe nie jest.

    Skoro mamy zostać przy żołnierskich metaforach, to powiem tak. Jeśli dowódca ciągle rozwijałby plany, snuł przypuszczenia, tkwił w tym, co będzie jak już wygra bitwę, i kolejne dziesięć, to niestety, ale nie wygra wojny. Należy się skupić na bitwie tu i teraz, wygrać tą, która nadchodzi i dopiero potem myśleć o następnej.

    Samo planowanie, strategia są dobre - ale wtedy, gdy nie stają się celem samym w sobie, gdy plany zaczynają przerastać wszystko w naszym życiu, to życie tu-i-teraz traci sens. Nadchodzi acedia...

    Z pozdrowieniami z Tel-Awiwowskiego kurnika!
    KW

    OdpowiedzUsuń
  10. czyli po prostu dalekosiężne plany nie powinny przytłaczać tych krótkoterminowych;)

    pozdrawiamy z Krakowa:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Przypadkiem trafiłem na Waszego bloga i ...jestem zaskoczony trafnością, dojrzałością i niezłym ( czasami świetnym)stylem postów CAŁEJ WASZEJ TRÓJKI. Wy naprawdę macie po dwadzieścia parę lat?

    OdpowiedzUsuń
  12. Ado, to miedzy innymi chcialem powiedziec...:) Ale jesli tylko przy tym zostaniesz, to chyba uproscisz. Wiem, ze nie ma tu analiz typu cztery rodzaje przyczyn acedii, ale to tylko blog.

    Do Anonimowego: dojrzalosc, a raczej doroslosc wzmaga sie wsrod traumatycznych przezyc, na przyklad wspolnego mieszkania.. Wtedy rozne pomysly rodza sie w mlodych i niedojrzalych glowach:)

    OdpowiedzUsuń
  13. hehe, możliwym światom, niezależnie czy się to tyczy tematu czy nie, zawsze można powiedzieć nie:D

    OdpowiedzUsuń
  14. Zgadzam się z wypowiedzią Pauliny (z dnia 10.02).

    Zanim o czymś piszecie oczytajcie się , bo nie da się tutaj przeoczyć kilku wpadek.
    W tym momencie wypowiedz traci sens.

    Pozdrawiam i życzę powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  15. Karola,
    zgadzam się, że nie jest to bardzo spójna, wnikliwa i naukowa analiza problemu, ale nie o to też nam na tym blogu chodzi, staramy się go pisać jako ludzie dla ludzi, a to wymaga pewnych uproszczeń; a z tezą Pauliny odnośnie endorfin się nie zgadzam podobnie jak nie jestem w stanie łatwo przystać na jakąkolwiek postać redukcjonizmu; a swoją drogą to raczej nie o endorfiny chodzi, tylko o ważniejsze neuroprzekaźniki np. serotoninę lub dopaminę.
    Jeszcze jedno: nie chciałbym wyjść na kogoś nie znoszącego krytyki, jest wręcz przeciwnie, bardzo cenię sobie to, gdy ktoś wyprowadza mnie z błędnego przekonania i przybliża do prawdy; jeśli więc znalazłaś jakieś rażące błędy w naszych tekstach, i o ile masz po temu chęci i czas, fajnie by było, gdybyś wskazała dokładnie o co chodzi; jednak nie mogę się też zgodzić na to, że nieprecyzyjna, a nawet częściowo błędna wypowiedź nie ma sensu; sens jest zawsze, pozostaje tylko kwestia stopnia prawdziwości (jako student filozofii radzę tak ogólnie uważać na słowa "sens" lub "brak sensu", są bardzo śliskie).
    Pozdrawiam i liczę na odpowiedź

    OdpowiedzUsuń