niedziela, 13 maja 2012
Uniwersytet=Wyższa Szkoła Zawodowa?
wtorek, 24 kwietnia 2012
czwartek, 5 kwietnia 2012
Życzenia z Borsuczej

piątek, 30 marca 2012
Czekając na księcia i księżniczkę z bajki
Owe różowe okulary są szczególnie groźne i niebezpieczne, jeśli używamy ich do patrzenia na skomplikowane sprawy relacji damsko – męskich. Najkrócej mówiąc, osoba z idyllicznymi okularkami na oczętach wyczekuje na księżniczkę lub księcia z bajki, tego jednego, jedynego, wyśnionego, wymarzonego, wyczarowanego i oczarowującego, tą jedyną, przeuroczą, przecudną, anielską, zadziwiającą i podziwianą.
Cóż to będzie za facet! Istny książę. Osobnik taki, jak na księcia przystało, winien zjawić się na pięknym, białym rumaku, odziany w srebrzystą zbroję, odbijającą słońce. W jego ręku powiewa chorągiew, najlepiej z wyhaftowanym własnoręcznie portretem swej oblubienicy. Wpatruje się w nią godzinami swoim cukierkowym wzrokiem wokalisty OneRepublic, jego wzorem czaruje ją romantycznymi tekstami i piękną grą na gitarze. Gdy tylko w pobliżu zamku księżniczki zjawia się pożerający dziewice smok, natychmiast wyrusza, odrąbuje jego siedem paskudnych łbów, po czym składa swój oręż u stóp pani swego serca. Książę nie chodzi z kolegami po knajpach, nie ogląda pojedynków Barcelony z Milanem, racząc się przy tym piwem i czipsami. Nie używa wulgaryzmów, nie pije ni kropli alkoholu, goli się codziennie, nie ma chabaziów na klacie. Jak wraca z pracy, już siodłając wierzchowca (w warunkach późnej nowoczesności: odpalając brykę) dzwoni z informacją, o której przybędzie do domu. Jeśli król (szef) wzywa go na drugą zmianę, przynosi do łóżka księżniczce śniadanie własnej roboty, nie dość że całkiem jadalne, to jeszcze nie przypalone. Nie ulega wątpliwości – książę został importowany prosto z nieba, związek z nim to życie w prawdziwym raju.
Księżniczka. Można by bez przerwy opowiadać o jej anielskim wdzięku. Ona nie chodzi, ona płynie w powietrzu na obłoku perfum. Naturalne ciepło i troskliwość wręcz z niej emanują. Z myślą o swoim księciu wysłała teściową, jeśli nie na wycieczkę krajoznawczą na Plutona, to przynajmniej na drugi koniec Europy. Naturalność, spokój, zrozumienie, wspaniałe serce, pełnia kobiecości to tylko niektóre z uroków jej wspaniałej duszy, otulonej ciałem Afrodyty. To prawdziwy anioł w ludzkim wcieleniu.
Z czasem jednak okazuje się, że książę element po elemencie traci swoją lśniącą zbroję i oręż. Terminem „moja perełka” określa butelkę piwa. Skonsumowawszy przyrządzony przez księżniczkę obiad, zamiast podziękować, beka bezczelnie. Granice swojego rewiru w zamku znaczy rozrzuconymi elementami bielizny nie pierwszej świeżości. Sportem jest dla niego wyłożenie nóg na fotel przed telewizorem. Zamiast walki ze smokiem, preferuje wydzieranie się na swoją księżniczkę i sprowadzanie jej na dno psychicznego rowu mariańskiego, żeby czasem nie poczuła się ważna czy wyjątkowa. Zredukował ją do roli kuchenko-zlewozmywarki, a zamiast jej piękna, woli kontemplować wątpliwe wdzięki panienek z teledysków Benassiego. Nie pisze już romantycznych piosenek, a zaczął preferować muzykę (?) techno, którą z pomocą okazałych kolumn zakupionych dzięki pieniążkom księżniczki, katuje nieszczęsną fundatorkę. Cóż zatem się stało z naszym księciem? Dlaczego już nie jest taki cudowny? Czy może nigdy taki nie był?
Książę zszedł na psy, pozostała jeszcze księżniczka. Ale i ona może stracić swój powab. Od pewnego czasu nie mówi o swoim księciu inaczej jako o pantoflarzu, ofermie, nieudaczniku. Jedyny dar dla niego, na jaki było ją stać, to najnowszy singiel Tomasza Karolaka, bo przecież ci ciepło-kluchowcy są tacy podobni. Stała się sztywna i zimna. Chodzić z nią za rękę to jak chodzić z drabiną, a rozmawiać z nią - to jak mówić do lodówki. Ciągle zgłasza swoje pretensje do wszystkiego. Księżniczka zamieniła się w inną bajkową postać, niestety, padło na Babę – Jagę.
Nie muszę oczywiście tłumaczyć, że cały powyższy wywód odmalowałem grubym pędzlem ironii i jest w nim sporo przesady. Bynajmniej nie jest to też zachęta do folgowania swoim słabościom i uznania przytoczonych wyżej związkowych i osobowościowych odchyłów za zgodne z normą. Chciałem tylko pokazać, że osoba oczekująca z wytęsknieniem na księcia lub księżniczkę z bajki może doczekać się tylko jednego: rozczarowania. Może pozostać całkowicie sama, ponieważ będzie odrzucać kolejnych potencjalnych kandydatów. Patrzy tylko na ich wady, które w jej oczach przesłaniają zalety. Czeka, aż zjawi się wyśniony ideał. A że taki nie istnieje, zniechęcona, zaczyna potem narzekać, że wszyscy faceci to świnie lub łajzy, lub że wszystkie kobiety to zimne sztywniaczki, lecące tylko na wypasione fury i kasę. Albo przyjmie inny sposób – będzie kończyć nieodwołalnie ledwo co zbudowane związki, skoro tylko pojawią się pierwsze ryski na ich nieskazitelnych fasadach. I jedna, i druga taktyka będzie skutkować wyłącznie samotnością, wypaleniem i pustką.
Stanąwszy w tym punkcie, trzeba wytłumaczyć najważniejszą sprawę. Truizmem będzie stwierdzenie, że budując związki, powinniśmy mieć na celu tylko jedno: miłość. A cel ten zakłada, że wszystkie relacje będziemy budować na prawdzie. Tej prawdzie, która sprawia, że przestaje się żyć marzeniami, a przyjmuje się i akceptuje bezwarunkowo zarówno siebie, jak i kochaną osobę taką, jaką jest naprawdę. Nie jesteśmy ideałami, nie sądzę też, że nimi zostaniemy. I wcale nie jest to zachęta do zaprzestania pracy nad sobą. Wręcz przeciwnie – im bardziej się kocha, tym więcej od siebie się wymaga. Dopiero po otrząśnięciu się z przesłodzonych marzeń o sielankowym życiu w krainie tapety z Windowsa, można skupić się na tym, co najważniejsze – niezależności, szczerości, uczciwości, zrozumieniu, byciu oparciem i koncentracji nie na sobie i swoich wyobrażeniach, a na kochanej osobie. Bez tego nie ma szans na budowę prawdziwej miłości, a bez miłości życie tonie w mrocznych oparach bajkowego surrealizmu.
poniedziałek, 26 marca 2012
Lego czyli układam!
Każdy z nas niemal miał w domu 8. cud świata - klocki lego. Muszę się Wam przyznać, że ja przepuszczałem większość pieniędzy, które miałem w dzieciństwie właśnie na klocki lego. Trzeba też powiedzieć, że była to trafiona inwestycja. Wikipedia podaje mi tu, że nazwa tego cudu pochodzi od duńskiego "leg godt" - "baw się dobrze". Ja ostatnio słyszałem na wykładzie z filozofii o wiele fajniejszą interpretację, że to słowo pochodzi od greckiego λεγειν, które przed Homerem miało znaczyć "zbierać", w sensie "układać".
![]() |
Starożytni Grecy w konwencji Lego |
Nie chcę wnikać w tą pracę, ani ten temat. Chcę pokazać Wam po prostu możliwości wykorzystania lego. Trzecia, moja ulubiona, to przedstawianie faktów za pomocą klocków. Brytyjski dziennik the Guardian umieścił w zeszłym roku scenki rodzajowe, sporządzone przez dziennikarzy - możecie obejrzeć je tutaj:
http://www.guardian.co.uk/lifeandstyle/gallery/2011/dec/13/2011-lego-year-news-pictures#/?picture=383194810&index=6
Czwarta możliwość to oczywiście promocja za pomocą lego, wykorzystanie ludzików, zdjęć z klockami do prezentacji produktów, przekonań, innych marek itp. Klocki lego podbiły świat. A zaczęło się od "leg godt" - "baw się dobrze".
Skąd wziął się ten sukces? Oczywiście, oprócz absolutnej niesamowitości, rewelacyjnej "grywalności", klocki te same w sobie odzwierciedlają bardzo ważną cechę twórczego działania ludzkiego: że są "po nic". Wpadliśmy w pułapkę "skedulowania" (od ang. to schedule - zaplanować) jak pisał Mateusz Matyszkowicz. Wszystko musimy mieć dokładnie wpisane w notesik, również układanie klocków z dziećmi/młodszym rodzeństwem/współlokatorami.
A gdzie hm... miejsce na bezinteresowność? Na sztukę, spokojne przetrawienie informacji, wytworzenie czegoś? Tego naprawdę nie da się ułożyć, zaplanować.
poniedziałek, 19 marca 2012
światłem i cieniem, czyli blog zwany Sztuką
Dumny Narzeczony, MPJ.
*jednak lepiej na tym blogu - walka o Wasze komentarze nigdy nie ustaje na Borsuczej. A zapewniam, że dotrą także do oczu Autorki prac.
** tytuł oczywiście portugalski, musiałem mieć jakiś wkład...
poniedziałek, 12 marca 2012
Znaleziona zguba

piątek, 2 marca 2012
W innym miejscu
Dziś będzie nieco refleksyjnie, nieco liturgiczno – teologicznie. Pamiętacie pewnie ostatni Karolowy tekst, wprowadzający P. T. Czytelników w Wielki Post. Chciałbym uderzyć w podobne klawisze, choć w zupełnie innej tonacji. Nie będę pisał o górujących nad okolicą brzydkawych kościołach z fałszywym śpiewem. O, nie. W naszym Krakowie miejsce, w którym możemy doświadczyć w praktyce tego, o czym zaraz napiszę w teorii, absolutnie nie dominuje nad swoim otoczeniem. Żeby je znaleźć, trzeba nieco wytężyć wzrok. Cerkiew greckokatolicka Podwyższenia Krzyża Świętego, bo o niej tu mowa, nie wyróżnia się specjalnie spośród innych budynków na ulicy Wiślnej, nieco lepiej jest widoczna od strony Plant. Kiedy już trafimy do jej pięknego wnętrza, możemy w tym wielkopostnym czasie natrafić na szczególne bizantyjskie nabożeństwo, zwane Liturgią Uprzednio Poświęconych Darów.
Jak przyznacie, brzmi dość nietypowo, może nawet zbyt skomplikowanie. Zacznijmy zatem od wyjaśnienia, czym ona jest. Najzwięźlej rzecz ujmując, są to nieszpory z komunią świętą, celebrowane w okazałej formie. Nabożeństwo to odprawia się wyłącznie w pierwsze dni Wielkiego Tygodnia oraz we środy i piątki Wielkiego Postu. W tradycji bizantyjskiej nie ma bowiem zwyczaju celebrowania Eucharystii w dni powszednie tego okresu liturgicznego, czyli od poniedziałku do piątku. Ta bowiem jest uroczystym i radosnym spotkaniem ze zmartwychwstałym Chrystusem, co koliduje z wymową Wielkiego Postu. A dlaczego Uprzednio Poświęconych Darów? Dlatego, bo nie dokonuje się nań konsekracji chleba ani wina, a komunii udziela się z chleba uświęconego na Liturgii w poprzednią niedzielę.
Przytaczanie słowo w słowo jej wszystkich przepięknych formuł nie ma tu sensu, pod koniec tekstu szukajcie odnośnika do pełnego tekstu. Sam skupię się na zaledwie paru fragmentach i gestach, które, moim zdaniem, zasługują na szczególną uwagę.
Na czoło wysuwa się tu modlitwa św. Efrema Syryjczyka, powtarzana podczas Liturgii kilka razy. Brzmi ona: „Panie i Władco życia mojego, oddal ode mnie ducha próżności, rozpaczy, pychy i czczych słów. Obdarz mnie, sługę Twojego, Duchem czystości, pokory, cierpliwości i miłości. Tak, Panie, Królu, daj mi również ujrzeć moje grzechy, abym nie osądzał brata mojego, albowiem błogosławiony jesteś na wieki wieków. Amen”.
Warto także zwrócić uwagę na hymn śpiewany podczas tzw. Wielkiego wejścia (jeśli przerażają Was te specjalistyczne terminy, nie stresujcie się, to w praktyce naprawdę są piękne rzeczy): „Teraz Moce niebieskie niewidzialnie służą z nami. Oto bowiem wchodzi Król chwały. Oto jest przenoszona dokonana Ofiara mistyczna. Przystąpmy z wiarą i miłością, abyśmy byli uczestnikami życia wiecznego”.
Jeśli chodzi o symboliczne gesty, najmocniejsze wrażenie robi tzw. niski pokłon – czyli skłon twarzą do samej ziemi. Postawa taka, która dla przedstawicieli świata zachodniego może kojarzyć się z islamem, jest typowa dla Kościoła bizantyjskiego w okresie Wielkiego Postu. Symbolizuje oczywiście pokorę, uniżenie się i pokutę. W czasie Liturgii Uprzednio Poświęconych Darów przyjmuje się ją kilka razy. Przykładowo, po pierwszym czytaniu kapłan staje przed wiernymi z zapaloną świecą i kadzielnicą w rękach i ze słowami „Światło Chrystusa oświeca wszystkich” czyni nad nimi znak krzyża, a ci padają na twarz trzykrotnie.
Wkrótce po tym obrzędzie kapłan okadza ołtarz z czterech stron, poczynając przy tym śpiewać: „Niech dopełni się modlitwa moja jak kadzidło przed Tobą, wzniesienie rąk moich- ofiara wieczorna”. Wersetem tym przeplata się następne fragmenty psalmu 141. W tym czasie wierni na przemian klęczą i stoją, a na koniec padają na twarz. Podobnie należy upaść na twarz podczas przenoszenia konsekrowanych darów z bocznego ołtarza na główny.
Może się wydawać, że taka forma modlitwy wielkopostnej wydaje się zbyt przerysowana i teatralna. Wcale tak nie jest. Całym sednem w Liturgii Uprzednio Poświęconych Darów nie są gesty, padanie na twarz i opary kadzidła, a piękne, głębokie teksty, rzucające czasem zupełnie inne światło na Wielki Post i jego przeżywanie. Oczywiście gorąco Was zachęcam, abyście przekonali się na własne oczy i uszy, jak piękna jest Liturgia Uprzednio Poświęconych Darów. A jeśli nie znajdziecie czasu, aby zajrzeć do jakiejkolwiek cerkwi greckokatolickiej w swojej okolicy we środy lub piątki wczesnym wieczorem, przeczytajcie chociaż pełny jej pełny tekst: http://www.mblaza.jezuici.pl//articles.php?lng=pl&pg=131.
Czas poświęcony na jego lekturę, zwłaszcza uprzednio przed Liturgią Uprzednio Poświęconych Darów, nie będzie czasem straconym.
Ps. Zdjęcie może być trochę mylące, bowiem ewidentnie nasuwa na myśl jakieś nabożeństwo rzymskokatolickie. Otóż wykonałem je w dawnym kościele oo. Bernardynów we Lwowie, który obecnie jest cerkwią greckokatolicką. A co można zobaczyć w tym pięknym mieście – to już temat na następny post.
sobota, 18 lutego 2012
W każdym miejscu.
Ja natomiast pochłonięty pracą i sesją, nie miałem nawet czasu, by - tak jak chłopcy - uciekać od egzaminów w pisanie postów i śledzenie statystyk bloga. Z przerażeniem patrzę na to jak zbliża się jeden z najważniejszych okresów w roku - Wielki Post. Z przerażeniem, bo przecież dopiero co (2 tygodnie temu) skończył się okres Bożego Narodzenia, jeszcze niedawno kolędy śpiewali. Czas płynie coraz szybciej. Nawet pozycje na blogu ulegają ostatnio dynamicznym zmianom.
Bycie na pierwszym miejscu jest bardzo istotną sprawą - nie tylko w kontekście blogowej popularności. Wielki Post jest czasem, jak powiedział ktoś mądry, w którym próbujemy ustawić Pana Boga na pierwszym miejscu w naszym życiu (bo jak stwierdził św. Augustyn - jeśli Bóg na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu).
Czas postu zawsze był ważny, pamiętam jak od małego lubiłem chodzić na drogę krzyżową, a od czasu gdy zostałem ministrantem (czyli gdzieś w II klasie gimnazjum), jako najwyższy (w szóstej klasie miałem niemal 180cm:), miałem zaszczyt nosić krzyż na czele tłumku, który w Grzymałkowie ma zwyczaj tworzyć "procesję" drogi krzyżowej. I nie miało to nic wspólnego z populizmem.
Parafia w Grzymałkowie, bardzo nietypowa, nie była dla mnie źródłem rozwoju duchowego - raczej słabe kazania, brak jakiejkolwiek wspólnoty (oprócz Sióstr Różańca), a jedyny temat wokółkościelny poruszany przez parafian to domniemane błędy i "wykroczenia" proboszcza. Nie wiem dlaczego, ale w ciągu roku lubiłem tam chodzić tylko na drogę krzyżową - być może ze względu na to trzymanie krzyża. Niosąc go przed sobą, ciężko jest patrzeć na coś innego, dlatego też musiałem (siłą rzeczy) skupić się właśnie na Nim. W innych momentach brzydki śpiew, harmider wśród ministrantów czy zawodzenie babć skutecznie wyrywało z jakiejkolwiek "zadumy" i nie pozwalało Panu Bogu na uobecnienie, na to należne pierwsze miejsce w liturgii.
Można długo pisać o Grzymałkowie, o moim rodzinnym domu i wielu innych sprawach. Można narzekać, ale - jak mówią - po co? Zawsze uważałem, ze narzekanie (choćby uzasadnione) jest bez sensu. Zatrzymam się na jednej sprawie - samym kościele. Jest wielki. Legenda wiejska mówi o tym, że chłopi specjalnie jechali na Jasną Górę i krokami mierzyli ichniejszą bazylikę - tak, żeby ich świątynia była większa. Jest większa, istotnie.
![]() |
Kościół w Grzymałkowie pw. Przemienienia Pańskiego |
![]() |
To jakieś 2-3 km od kościoła, ale ta wieża naprawdę "wystaje" ponad horyzont... |
To przypomina mi o ważnym stwierdzeniu, na Wielki Post. Że Bóg nie ma być na pierwszym miejscu. On ma być w każdym miejscu naszego życia. Tak jak kościół w Grzymałkowie jest w każdym miejscu na terenie parafii. Być może można byłoby - per analogiam - stwierdzić, że skoro kościół jest na pierwszym miejscu wśród wszystkich budynków, to dzięki temu jest i w każdym miejscu. Ale z Bogiem tak chyba nie jest. Bowiem możemy go ustawić na pierwszym miejscu, przeznaczać większość naszego czasu na modlitwy. Ale to nie wystarczy, bo gdy z krzykiem wyskoczymy na naszych przyjaciół, zapomnimy o człowieku w domu, szkole czy pracy, albo - przede wszystkim - o sobie, to nie będzie możliwy dialog. A dialog jest podstawą zarówno naszego poszczenia, jak i działania z innymi. Dlatego tak lubię ten grzymałkowski kościół, który podczas letnich spacerów uderza mnie swą siermiężnością i otwiera - zadając pytanie: w widzisz kto jest w każdym miejscu? :)
sobota, 11 lutego 2012
Wielka Gra

O Karolu dowiadujemy się, że jest świetnym strategiem, harmonijnie rozwijającym swoją cywilizację, co jak dotąd zaowocowało kilkoma zwycięstwami. Należy także wspomnieć, że jest obrzydliwym manipulatorem (czyli zręcznym dyplomatą) co przysparza mu przyjaciół w początkowej i środkowej fazie gry, a wrogów kiedy jego zwycięstwo staje się pewne.
Andrzej, być może nie do końca wybudzony ze snu zimowego, zazwyczaj koczuje gdzieś w rogu mapy, nie atakując nikogo. Zachowuje dystans, z każdą grą coraz mniej ufając złotym ustom Karola. Jego niepozorność i bezkonfliktowość doprowadziła go jednak do zwycięstwa ekonomicznego (co bardzo sobie ceni :))
W przypadku Adama sytuacja nieco się komplikuje - na początku nie chciał grać, tłumacząc się kołataniem serca(phi!), kolokwiami(wszyscy je mamy), skomplikowanymi zasadami (dlatego gra jest taka wciągająca!). Jednak kiedy usłyszał kolejny triumfalny okrzyk radości po odkryciu samolotów, lotów kosmicznych itp., a być może także ze względu na fakt, że graliśmy z Chłopakami w tej części pokoju, w której zazwyczaj stoi jego łóżko, Adam przyłączył się ochoczo do kolejnej rozgrywki. Muszę w tym miejscu stwierdzić, że Adam Szczupak nas przeraził. Bardziej nawet niż widmo ACTA. Już na początku gry, kiedy normalni ludzie rozwijają rybołówstwo, inwestują w sztukę, Adam grający Niemcami rozpoczyna zbrojenia. Zaczyna się od niewinnych pikinierów, łuczników, jednak po chwili okazuje się, że miecze zamieniają się w karabiny maszynowe, a kamienie katapult w kule armatnie. Jednym słowem, Adam sieje zniszczenie i wzbudza postrach każdej sąsiadującej z nim cywilizacji.
Co do mnie...mam nadzieję, że pozostałe Borsuki jakoś to skomentują. Zdaje się, że mimo świetnego startu i ogólnego prosperity w środkowej fazie gry, czegoś brakuje pod koniec rozgrywki, co sprawia, że zazwyczaj przegrywam o jedną turę (zazwyczaj, bo mam też zwycięstwo technologiczne na koncie - pochwalę się, "żeby nie było" )
Rywalizacja, okrzyki zwycięstwa i łzy porażki sprowadziły także w nasze skromne progi szacownego dominikanina. Nie wypada mi tutaj rysować portretu psychologicznego, ale (mimo że Ojciec był przyczyną mojej porażki, ach!) muszę wspomnieć, że tak pojętnego gracza (zasady tłumaczy się około godziny), który już w pierwszej rozgrywce wykorzystuje maksimum możliwości gry z przysłowiową świecą szukać.
Kończę, bo chyba im dłuższe moje przerwy w pisaniu, tym więcej słów przychodzi mi do głowy. Po prostu zagrajcie, a być może, tak jak Karol, zapragniecie poszerzenia zestawu podstawowego o rozbudowany dodatek, który czyni rozgrywkę jeszcze bardziej emocjonującą. Szczerze polecam, nie tylko tym, którym znudziły się już typowe testy psychologiczne.
Miguel, O Grande Psicólogo.
A na deser Ojcze Nasz w suahili skomponowane specjalnie na potrzeby gry. Niezwykle umila rozgrywkę "stołową" i za nic nie chce wyjść z głowy :)
sobota, 4 lutego 2012
Bez drugiej połówki

poniedziałek, 30 stycznia 2012
Zamknij oczy, a znajdziesz się....
Teraz otwórzcie oczy.

Nie ma śniegu, mrozu, wiatru, sesji. Świeci letnie słońce, a my sterczymy na jakiejś pustce, po horyzont tylko pola i lasy w oddali. Znaleźliśmy się w województwie podkarpackim, dokładniej, w północno – wchodniej jego części w okolicach Lubaczowa, a jeszcze dokładniej – we wsi Stare Oleszyce. Zapytacie pewnie: A cóż nas sprowadza w tym sesyjnym czasie do jakiejś dziury, świecącej pustkami? No właśnie. W Starych Oleszycach, podobnie jak w wielu innych wioskach wokół Przemyśla, między takimi pejzażami możemy odszukać miejsce wyjątkowe - opuszczoną od ponad 60 lat cerkiew greckokatolicką. Absolutnie genialną.




Przeciekawy jest cykl czterech scenek rodzajowych, o tak uroczym i ludowym charakterze, że nie sposób pominąć tu choć jedną.




Nie jest to kompletny przewodnik po malowidłach, które można zobaczyć na ścianach opuszczonej cerkwi w Starych Oleszycach. Sporo pominąłem, i to nie z lenistwa. Aby zobaczyć wszystkie, musicie wybrać się tam osobiście. Im szybciej, tym lepiej, bo świątynia coraz bardziej popada w ruinę, a stan polichromii pogarsza się cały czas. Z roku na rok ubywają nieodwracalnie kolejne fragmenty. Przez grzyb i zacieki kolejne anioły i święci tracą głowy, szaty i skrzydła, spadające wraz z tynkiem na zaśmieconą posadzkę.
Zdawajcie egzaminy, brońcie prace magisterskie i inżynierskie. A zdobytą wiedzę wykorzystujcie, ratując takie miejsca jak to. Piórem, klawiaturą, aparatem, miotłą, teodolitem, zaprawą murarską, czymkolwiek. Bez nich świat jest wiele uboższy. A rozpadający się i rozpływający Aniołowie z pewnością będą Wam wdzięczni.

poniedziałek, 23 stycznia 2012
Szanowny Panie!
Sesja w toku. Nauka pogrzebała nas w norze, ledwo trzymamy się na nogach (choć jesteśmy byka.. Tfu, borsukami z 4 roku i mamy po 0-3 egzaminy na łebka).
Chciałem napisać tylko o jednej małej rzeczy, acz ważnej i niezmiernie dającej do myślenia. Chodzi o listy, korespondencję. A dokładniej - kulturę korespondencji.
Wiadomo, kultura ta mocno straciła na znaczeniu od kiedy nie piszemy już listów na papierze (a szkoda to wielka). Zresztą, kto nie pisze, ten nie pisze :).
Zatem, o co mi chodzi? A chodzi o to, że ostatnio mam dziwną passę otrzymywania niekulturalnych maili. Wiadomo, epoka internetu, koniec z poprawnością językową, te sprawy... A to mała rzecz - przytoczę "historię korespondencji" z pewnym panem z serwisu allegro (kupowałem od niego grę planszową):
JA (15.01)
Szanowny Panie,
(...)
Nie wiem ile wyniesie masa paczki, z doświadczenia wiem, że te kartoniki trochę jednak ważą, jeśli 15 zł wystarczy na koszt nadania i koperty bąbelkowej (koło 1 zł) to oczywiście tak zrobię. Paczkę wyślę najpóźniej na następny dzień po zaksięgowaniu wpłaty (zwykle w WBK przelewy mam koło 12 a akurat o tej porze wychodzę do pracy więc nie będę w stanie tego sprawdzić do wieczora).
Krystian (...)
PAN (15.01)
przelew dotarł, paczkę wysyłam jutro koło godziny 12. Będzie priorytet tak jak Szanowny Pan sobie życzy, pozdrawiam :)
K.
pPaczka została nadana w okolicy godziny 12, priorytetem zgodnie z Szanownego Pana życzeniem, koszt przesyłki 13 zł, koszt koperty 1,40. Za pozwoleniem nadwyżkę 1,60 przekażę na cele charytatywne, akurat zbieram łyżki stołowe do świetlicy środowiskowej w której jestem kierownikiem, w supermarkecie za te kwotę powinienem nabyć dodatkową. W przypadku braku zgody kwotę niezwłocznie odeślę przelewem :)
Pozdrawiam
Krystian K.
niedziela, 15 stycznia 2012
Nie-do-powiedzenia

sobota, 7 stycznia 2012
Laur jako środek nasenny znany starożytnym.
Bóg stworzył mnie mężczyzną, co w pewnym stopniu tłumaczy moje zamiłowanie do tabelek, statystyk itp., tak więc wybaczcie, że posłużę się teraz barbarzyńską listą, zamiast ubierać wszystko w piękną formę i słowa:
-> tłumaczenie - cantiga, którą przytoczyłem w jednym w postów, nie trafiła na tego bloga przypadkiem - okazuje się, że tłumaczenie z wymarłego języka może być nie tylko rozwijające, zabawne i twórcze, ale daje też realne szanse na zyski i wykroczenie z projektem poza grupę fascynatów - fanatyków
-> konferencja - nie należę do osób kochających wystąpienia publiczne, ale wybrałem się na konferencję naukową portugalistów do Lublina z dość nietypowym tematem, i co? Był stres, ale byli też ciekawi wykładowcy, portugaliści z całej Polski, świetne zakwaterowanie i całkiem niezła wyżerka :)
->praca -niektórzy z Was mogli poznać moje dziecko, któremu wyrodny ojciec nadał nazwę Bibliopolis. Dla niewtajemniczonych - biblijna przeróbka nieśmiertelnego eurobiznesu stworzona z pomocą kilku przyjaciół. Otóż pewnego deszczowego wieczoru miast do szkoły, postanowiłem (Ktoś z góry maczał w tym Palce, jestem pewien) wysłać własne dziecko do jednego z wydawnictw, które to wydawnictwo ze względu na odmienny obszar zainteresowań moją propozycję odrzuciło, ale w zamian dostałem namiary na inną firmę, która grą się zainteresowała (mimo że, notabene, nie ma zamiaru jej wydawać). Współpraca się zawiązała, pierwsze pieniądze wpadły do ręki, a za niedługo możecie spodziewać się hitu (oby!). Jak to ktoś trafnie stwierdził "czy może być bardziej lajtowa praca od tworzenia planszówek?". Cóż - co prawda martwe linki to gatunek w tej pracy występujący dość powszechnie, ale praca faktycznie jest wymarzona. Jako ciekawostkę dla chrześcijan mogę podać fakt, że tzw. "dziwnym trafem" mój szef mieszka 5 minut piechotką od Borsuczej i sam stara w gry wszczepiać trochę chrześcijaństwa. Ot, przypadek, że się spotkaliśmy.
-> no i na koniec największy "sukces", a zarazem największe szczęście, o którym nawet jeśli bym tu napisał i tak nie dało by się go wyrazić :) Kto ma wiedzieć ten wie, a jeśli nie, to Kraków wielką wsią nie jest i wkrótce pewnie się dowie.
Podsumowanie chciałbym pozostawić bez głębszych refleksji z mojej strony. Starałem się unikać konkretów, żeby pokazać sam tylko, najprostszy i niestety ubrany w frazesy mechanizm. Naprawdę się da, jeśli się próbuje. Nie samemu, co prawda, ale właśnie dlatego inicjatywa jaką trzeba się wykazać, jest niewspółmierna do jej rezultatów. Tyle. Do pracy rodacy!
M. C.
P.S. Może ktoś za tym panem nie przepada, ale i tak polecam mój spodchoinkowy prezent zatytułowany Bóg, Kasa i Rock 'n' Roll Hołowni i Prokopa. Książka nietypowa, bo jest zapisem rozmowy dwóch panów (inteligentny wierzący vs inteligentny niewierzący), którzy w cywilizowany i grzeczny sposób prowadzą jeden z najstarszych dialogów świata. Szczerze polecam, szczególnie katolikom, którzy wiarę wchłonęli razem z mlekiem matki.
poniedziałek, 2 stycznia 2012
Nie bądź Generałem Fujarą!
Tak się jakoś utarło, że w ostatnich dniach starego, lub w pierwszych chwilach nowego roku, podejmuje się z tej okazji najróżniejsze postanowienia. Rzucanie palenia, oszczędzanie prądu, bieganie w wolnym czasie, zabranie się do roboty – długo mógłbym tutaj wymieniać. A jestem pewien, że lista potencjalnych spraw, w których warto coś zmienić, byłaby dość długa, i to w przypadku każdego z nas. Absolutnie nie mam zamiaru mądrzyć się i pouczać Was, co też powinniście sobie postanowić lub też nie. Mam dla Was tylko jedną radę. Jeśli od pierwszych dni nowego roku zamierzacie zmienić coś w swoim życiu, nie bądźcie jak Generał Fujara. A kto to taki? Już spieszę z wyjaśnieniami.
Podejrzewam, że większość moich P. T. Czytelników bywała, bądź bywa w krakowskim kościele oo. Dominikanów. Jak przystało na wiekową świątynię, może się on szczycić wieloma zabytkowymi tablicami i pomnikami nagrobnymi. Jednym z okazalszych jest monument generała Jana Zygmunta Skrzyneckiego, wodza naczelnego w czasie powstania listopadowego. Podziwiać go możecie w kaplicy w lewej nawie bocznej, zaraz nieopodal schodów do grobu św. Jacka. Generał, półleżąc, jest ujmowany pod ramię przez dzierżącego trąbę anioła. Z teologicznego punktu widzenia jest to anioł, który dźwiękiem owej trąby budzi ś. p. generała na Sąd Ostateczny. Ja jednak sądzę, że to zupełnie nie tak. Bo tak naprawdę, to słodki na pozór anioł okłada Skrzyneckiego trąbą (fujarą?) po głowie. Zauważcie – nawet wygięła się od siły uderzenia! Okładając, anioł fuka: „Ty fujaro! Zmarnowałeś tyle szans!”. A generał tylko rozkłada bezradnie ręce.
Koniec lutego 1831 roku. Od trzech miesięcy trwa powstanie listopadowe. Naczelnym wodzem armii polskiej zostaje Jan Skrzynecki, bardzo odważny żołnierz, ale żaden strateg. Brak talentów na tym polu, wobec znakomitych doradców w jego otoczeniu, można było jeszcze wybaczyć. Ale braku wiary w zwycięstwo – już nie. Swoją dyktaturę generał rozpoczął od pertraktacji z Rosjanami, którym próbował udowodnić, że Polacy chętnie wrócą w objęcia Cara. Negocjacje upadły, trzeba było rozstrzygnąć konflikt w boju. Wojsko rosyjskie było w trudnej sytuacji. Wystarczyło rozpocząć ofensywę i rozbijać przeciwnika. Zamiast tego, Skrzynecki postanowił grać na zwłokę, czekając na interwencję z Zachodu. Ta oczywiście nie nadeszła, w przeciwieństwie do kolejnych oddziałów wroga. Kilka zwycięstw wojsk polskich nie doprowadziło do ostatecznej wygranej. Nadarzającą się okazję otoczenia i zniszczenia elity armii carskiej – gwardii, generał najzwyczajniej zmarnował. Nie dopuszczał możliwości uderzenia na główne siły rosyjskie, koncentrując się tylko na obronie i unikaniu walki. Ten brak inicjatywy mścił się, bo czas pracował tu wyłącznie na szkodę powstańców i pożytek Cara. Kiedy doszło do walnego starcia pod Ostrołęką, Skrzynecki całkowicie stracił głowę i doprowadził do klęski wojsk polskich. Wreszcie, zmuszony do rezygnacji z dowództwa, udał się na emigrację. Zmarł w Krakowie w 1860 roku.
Można się oczywiście spierać, czy gdyby generał okazał się geniuszem, a nie fujarą, to powstanie zakończyłoby się zwycięstwem Polaków. Moim zdaniem – nie. Aby jednak nie przedłużać tej smutnej opowieści, kilka słów podnoszących na duchu. Nie bądźcie jak Generał Fujara. Jeśli zabieracie się za coś, wierzcie w zwycięstwo. Nie ma nic gorszego, jak przystąpić do walki bez wiary w ostateczny sukces. I zaczynać bez wizji zwycięskiego końca. Nie marnujcie nadarzających się okazji. Nie pozwólcie, aby Wasze szanse wymknęły się jak gwardie rosyjskie. Zawsze przejmujcie inicjatywę, bo to w Waszych rękach leży zwycięstwo. Jeśli macie kłopoty, nie traćcie głowy i zimnej krwi. Nie rozkładajcie bezradnie rąk. Zawsze walczcie i zawsze zwyciężajcie. Tego Wam życzę w Nowym Roku.
